środa, 30 maja 2012

tres / Barcelona part 2

Dokładnie za 3 dni o tej porze będę już w Murcji. Nerwów coraz więcej, tym bardziej po niepokojących wieściach Angeli. Druga rodzinka, tym razem na lipiec, zdecydowana w 100%. Ja jednak muszę się jeszcze zastanowić. Nie wiem, co mi nie odpowiada... Warunki w porządku, więcej pieniędzy, ale tym razem jakoś tego nie czuję. Gdy rozmawiałam z Marią, to miałam coś takiego "o, do nich bym chciała przyjechać!" Tu tego nie mam, nie wiem. Głupie to strasznie, zdaję sobie sprawę.
Dopóki jeszcze nie wyjechałam i nie mogę się pochwalić zdjęciami ze słonecznej Murcji, to powrócę na chwilę do Barcelony, a konkretnie do dnia, w którym odwiedziłam to miasto po raz drugi.

Atrakcje przygotowane na tę wycieczkę nie zachwycały, a już na pewno nie pierwsza pozycja, czyli Camp Nou, stadion FC Barcelony. Ja, przyznaję, fanką futbolu nie jestem. Jak oglądam z kolegami mecz, to najczęściej z mojej strony padają pytania "- a jak się nazywa ten przystojny? - no ten z dziewiątką!".
Nie rozumiałam jak można wydać  12 euro za wstęp, kiedy tyle samo kosztowała wejściówka do Sagrady Familii. Jednak męskiej części grupy oczy zaświeciły się na sam widok stadionu. Okazało się, że jest on połączony z muzeum. Doceniam interaktywne tablice, które wyświetlały fragmenty meczów, gdzie można było poczytać o tym, o czym chcieliśmy, obejrzeć zdjęcia, które chcieliśmy, ale do cholery ile można oglądać puchary?! Chociaż przyznaję, spodobało mi się jedno miejsce w muzeum. Sala, jakby trochę kinowa, z kanapami, gdzie na każdym wielkim monitorze można było zobaczyć fragmenty meczów. Tam jakoś czuło się tę radość ze zwycięstw, dumę. Jako kibic byłabym wniebowzięta.
No, stadion też widziałam, no ale co opowiadać... Stadion jak stadion. Krzesełka, trawa. O, ale na miejscu dla komentatorów sobie usiadłam.


A, i nie radziłabym przeklinać, gdy do naszych uszu dochodzi informacja, że za zdjęcie z pucharem trzeba zapłacić 5 euro. Wtedy Pani grzecznie odzywa się w naszym ojczystym języku informując nas, że przecież można zrobić sobie w kilka osób zdjęcie i podzielić się kosztami.

Następnie autokar wypluł nas przy Pomniku Kolumba, który znajduje się bezpośrednio przy La Rambli.







Za zadanie miałyśmy odnalezienie Fontanny Trzech Gracji, której nazwę znało niewiele przewodników. Ostatecznie okazało się, że znajduję się ona na Plaza Real. Okej, jest tam fontanna, oczywiście, ale niewiele osób wiedziało, że nazywa się ona właśnie tak. Dojście na sam plac nie jest trudne. Idąc La Ramblą od pomnika Kolumba, musimy skręcić w prawo, tam, gdzie podąża wielu ludzi.




Urocze miejsce z wiecznie okupowaną przez ludzi fontanną. 
Czasu wolnego mieliśmy mnóstwo, oczywiście w dużej mierze został on spożytkowany na obijanie się po sklepach i wpadaniu do Burger Kinga po coś do jedzenia.

Zatłoczona Rambla.
Niedaleko od słynnego deptaka znajduje się słynna kawiarnia, znana pewnie wielbicielom książki Zafona "Cień Wiatru". Chodzi oczywiście o Els Quatre Gats, słynące z tego, że jego klientami byli wielcy artyści jak Picasso czy Gaudi. Kawy tam niestety nie próbowałam, nie była na mą licealną kieszeń.

Els Quatre Gats
I na koniec najbardziej magiczne miejsce Barcelony, no, zaraz obok Parku Güell, Montjuïc.
Wzgórze znajduje się przy Placa Espanya, z którego widać przepiękny Palau Nacional. Tuż za tym właśnie budynkiem wybudowano stadion, który był miejscem rozgrywania kilku dyscyplin w czasie Igrzysk Olimpijskich z 1992 roku. Jednak chyba największą atrakcją, dla której wieczorami gromadzi się tu tłum ludzi, jest Font màgica. Rzeczywiście magiczna fontanna, która zachwyca widowiskiem światła i muzyki.
Wielu z nas było oczarowanych tym widokiem, a równocześnie udzielił nam się jakiś melancholijny nastrój. Jak się później okazało duża część osób myślała o tym samym, że chciałaby tu być z kimś, na kim im zależy.


Palau Nacional


Placa Espanya






Właśnie za to wszystko kocham Barcelonę. Za to i wiele więcej oczywiście, bo oprócz tego są tam niesamowici, zawsze uśmiechnięci ludzie i taka specyficzna atmosfera, której nie da się opowiedzieć, trzeba tam po prostu pojechać. Ja z pewnością pojawię się tam nie raz.

czwartek, 24 maja 2012

nueve

Drogie Panie do wyjazdu zostało 9 dni! Strasznie szybko to leci.
Chociaż to dobrze z tego względu, że za mną już wszystkie matury. Całe 8 mam nadzieję zaliczone.
Wczoraj umierałam wręcz ze strachu, bo María od tygodnia się nie odzywała, a przecież to ona zawsze szukała    
jakiegoś kontaktu i w czasie matur kazała dawać sobie znać jak idzie. Gdybym nie miała biletu kupionego, to bym przebolała, ale tak...
Na szczęście dziś rano napisała. Kamień z serca. Z drugiej strony właśnie teraz zaczęłam się stresować i dopadły mnie myśli pt. "po co ja się w to wszystko wplątałam?".
Mam jeszcze trochę do załatwienia rzeczy przed wyjazdem, a tu kolejny problem. Dzisiaj, ja, łamaga Klaudia, skręciłam kostkę. Pierwszą moją myślą było "co teraz z wyjazdem?". Na szczęście niedawno wróciłam ze szpitala i doktor kazał jedynie robić okłady i smarować kostkę. Jak wyjazd to z przeszkodami, a jak!
Mam nadzieję, że jutro już będzie lepiej i uda mi się chociaż iść na te jutrzejsze urodziny. Jak to jest, że zawsze kiedy mamy najwięcej planów i/lub trochę rzeczy do pozałatwiania, to coś złego się stanie?

Dziewczyny, piszcie notki jak najczęściej, bo jakoś podnoszą mnie na duchu przed wyjazdem.
Życzę Wam wszystkim powodzenia! ;)

sobota, 19 maja 2012

catorce / Barcelona part 1

Bo właśnie 14 dni, czyli dwa tygodnie pozostały mi do wyjazdu.
Bilet od wczoraj mam zabookowany, więc już lecę na 100%
Co do matur to jest już 7/8. Ostatni hiszpański zostaje we wtorek i mogę rozpocząć wakacje.
W sprawach operowskich nic się szczególnego nie dzieje, bo ostatnio María ma mało czasu, więc przedstawię Wam dziś najpiękniejsze miasto na świecie - Barcelonę! ;)
Tak, moja ukochana Barcelona, w której spędziłam zaledwie 2 dni, a już zdążyłam się zakochać.

Wycieczka numero uno :
Wyjazd o 6 rano. Dla grupy 69 osób, z których spała w nocy może 1/8 to samobójstwo. To wtedy zasnęłam na balkonie? Po raz pierwszy cieszyliśmy, że od stolicy Katalonii dzieli nas 2 godziny drogi. Autokar zapadł w błogi sen i nawet ja nie dałam rady oglądać widoków przez tą wielką szybę.
Sama Barcelona przywitała nas pierwszymi problemami z dojazdem. Szybko okazało się, że wąskie uliczki, prowadzące stromo pod górę, nie są dla dwupoziomowych, ogromnych autokarów. Staliśmy się atrakcją okolicy, gdzie ze wszystkich sklepów na ulicę wyruszyli sprzedawcy, by nas nawigować i przy okazji nie rozwalić im miejsca pracy.
Po tych problemach dotarliśmy wreszcie do Parku Güell. Tak cudownego miejsca dawno nie wiedziałam. Pokłony dla Gaudíego dla stworzenie takiego cuda. To wtedy właśnie po raz pierwszy pomyślałam, że chciałabym w Barcelonie zamieszkać i to najlepiej w okolicach tego parku. Można tam również kupić tanią biżuterię. Tylko nigdy nie kupujcie po podanych przez nich cenach, targujcie się, oni są na to przygotowani.
A gdy przechodzi policja, to trzeba uważać, żeby nie zostać potrąconym przez sprzedającego Araba, który w pośpiechu zwija swój cały dobytek. A jest ich naprawdę mnóstwo.
Nie ma nic cudowniejszego od schowania się w cieniu przed 30 stopniowym upałem pod pięknymi kamiennymi kolumienkami, słuchając kojącej muzyki, granej na dziwnych instrumentach.







Następnie udaliśmy się zobaczyć symbol Barcelony, czyli Sagrada Familia.
O niej nie muszę opowiadać, bo każdy zna chyba historię tej budowli.
Mam jedynie nadzieję, że doczekam czasów, kiedy będzie wreszcie skończona.
Wejście do środka kosztuje zdaje się 12 euro, a kolejki są ogromne, dlatego osobiście w środku nie byłam.


No i ostatni punkt zwiedzania - Casa Milà, zwana La Pedrera, czyli po prostu kamieniołom.
Znajduje się na ruchliwej, głównej ulicy Passeig de Grácia. W środku znajduje się muzeum oraz tradycyjnie sklep, przez który trzeba przejść, by wyjść z budynku. Co ciekawe mieszkają tam jeszcze ludzie.
Na szczycie jest coś zwane azotea, czyli połączenie dachu z tarasem.







Po drodze mijaliśmy jeszcze jedno dzieło Gaudiego - Casa Batlló.


Jeśli ktoś dotrwał do końca - gratuluję. ;)


wtorek, 15 maja 2012

Cadaqués

Uff, jeśli chodzi o matury, to już jest 6/8 zdanych. Wreszcie mogę trochę odpocząć i ponadrabiać zaległości w serialach. Najbardziej stresujące były ustne, dlatego jestem bardzo szczęśliwa, że to już za mną.
Ostatnio prezentowałam Roses, a dziś chciałabym Wam przedstawić urokliwe Cadaqués.
Dostarliśmy tam statkiem. Wiatr we włosach i piękne widoki :



A tu widać już cel naszej podróży :




To tu właśnie Salvador Dalí często spędzał wakacje w dzieciństwie.
Gdy tylko wysiedliśmy poszliśmy do górującego nad miejscowością kościoła, tam pan Andres opowiadał historię imprez organizowanych przez słynnego malarza właśnie w Cadaqués. A że mówił po hiszpańsku i jedynie czasem zachciało mu się użyć angielskiego, to niestety niewiele rozumieliśmy.
Sam kościół w środku prezentował się niesamowicie. Niestety mój aparat już wtedy szwankował i robił okropne zdjęcia :

Miejscowość przecudna. Była dokładnie taka, jak sobie wcześniej wyobrażałam hiszpańskie nadmorskie miasteczka. Wąskie uliczki, często prowadzące w górę, bielone domy z czerwonymi dachami i niebieskimi okiennicami.






Gdy wracaliśmy statek został zawładnięty przez grupę śpiewających i tańczących Polaków. 69 osób wymachujących rękami w rytm YMCA. Wszyscy w świetnych nastrojach, załoga zadowolona puszczała największe hity. Niemcy oczywiście kamery w ruch i gdzieś tam w domach teraz oglądają licealistów tańczących makarenę.





czwartek, 10 maja 2012

España

Hej!
Żeby tytuł bloga nie wydawał się całkowicie gołosłowny, spieszę wyjaśnić, iż w Hiszpanii byłam. Co prawda raz, ale tyle wystarczyło, żeby się w tym miejscu zakochać. Nie sądziłam, że można zgromadzić tyle wspomnień z tak krótkiego wyjazdu. Jedne zabawne, inne niezbyt przyjemne, ale z biegiem czasu tych drugich jest jakby coraz mniej. Wszystkie w jednym poście nie da się opisać, ale to i lepiej, bo w najbliższym czasie tematy typowo dotyczące au pair ucichły, nastała cisza i niecierpliwe oczekiwanie na wyjazd. Więc dziś czas na Roses. Roses było naszą bazą noclegową. Urocza miejscowość nad Morzem Śródziemnym w odległości około 160km od Barcelony. Z jednej strony góry, (chociaż może raczej pagórki?), a z drugiej ciepłe morze.  Samo miasteczko nie jest chyba zbyt popularne wśród turystów, a już na pewno nie w drugiej połowie września. Nie znajdziemy tam 200 dyskotek i tłumów rozwrzeszczanych nastolatków, które po raz pierwszy spędzają wakacje bez rodziców. Miejsce w sam raz do nauki hiszpańskiego, bo ciężko uświadczyć kogoś, znającego angielski. Caprabo jest, więc z głodu umrzeć raczej nie da rady.

Widok z balkonu :



Z Roses możemy przepłynąć statkiem do Cadaqués, uroczej miejscowości często odwiedzanej w dzieciństwie przez Salvadora Dalego. O samym miasteczku w innym poście :




Niestety z samego Roses mam niewiele zdjęć. Tu np. kilka ostatnich z dnia wyjazdu :








niedziela, 6 maja 2012

night air

To co? 1/8 z matur za mną!
Jestem zdziwiona, że już pierwsza za mną, bo pisząc ją w ogóle nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to, co właśnie pisze, może zaważyć na moim przyszłym życiu.
Bardziej niż matury w głowie mi wyjazd.
Na dniach przyjdą pieniążki i można bookować bilet. I wtedy dopiero wszystko stanie się tak realne.
Póki co poszukiwania kolejnej rodzinki, w celu przedłużenia pobytu w Hiszpanii, trwają. Prawdopodobnie w środę czeka mnie rozmowa na skypie z hm. Mieszkają 0,5 godzinki od mojej ukochanej Barcelony! Jejku, tyle to ja do szkoły przez 3 lata jeździłam, więc taka odległość mi niestraszna. Dzieciaki duże, w pieluchy się bawić nie będę musiała. Oprócz tego dostałam jeszcze kilka propozycji, mam nadzieję, że ostatecznie z jakąś się dogadam i spędzę chociaż te 2 miesiące w Hiszpanii.

Maturzystom powodzenia w dalszych bojach!

No i ode mnie trochę muzyki na dziś :


czwartek, 3 maja 2012

skype

Wreszcie wczoraj zdołałam umówić się z hostką na skype'a. Umówione byłyśmy o 21.30. O 21.20 chodziłam po mieszkaniu cała w nerwach, w sumie chociaż przez chwilę zdołałam zapomnieć o maturalnych stresach.
Gdy na zegarze wybiła godzina naszej rozmowy, żołądek podszedł mi do gardła. Ale jej nie było. Minęło 5 minut - nic. 10 - nic. 15 - nic. Zaczęłam się zastanawiać czy aby na pewno oni mają tę samą godzinę. No, ale przecież tak, nie było innej możlwości. Czekałam godzinę. Zdenerwowałam się całą sytuacją, bo pomyślałam, że się rozmyślili i już mnie nie chcą. Napisałam. Na szczęście przed chwilą dostałam odpowiedź, że przeprasza, ale zapomniała hasła i nie umiała nawet włączyć skype'a. Zapewniła, że będzie próbowała dzisiaj, albo może po prostu do mnie zadzwonić. Ale na razie myślę, żeby z tym poczekać. Wystarczy mi stresów maturalnych, internet odkładam na bok, będę tylko raz dziennie wszystko sprawdzać.

Wszystkim maturzystom życzę jutro powodzenia! Damy radę! Bo przecież kto jak nie my?! ;)

Na odstresowanie odrobina muzyki :


środa, 2 maja 2012

oczekiwania czas

Wszystko staje się coraz bardziej realne. Teraz pozostaje mi jedynie zakupić bilet i za miesiąc o tej porze powinnam być w samolocie lecącym do Alicante.
Tak, na razie ustalone jest, że w Murcji spędzę miesiąc. Chciałabym więcej, zdecydowanie więcej!
Dlatego też szukam rodzinki, która zechciałaby mnie od lipca. Najlepiej byłoby do połowy września, ale w sumie cieszyłabym się z każdego dodatkowego dnia spędzonego w słonecznej Hiszpanii.

Próbuję się omówić z hostką na skype'a. Mam nadzieję, że znajdzie chwilę czasu, żebyśmy mogłby chociaż chwilę porozmawiać. Jestem ogromnie ciekawa. Chciałbym, żeby opowiedziała mi coś więcej o okolicy, domie... Chociaż wszystko co najważniejsze już wiem. Nie chcę się nastawiać, że będzie to spędzony niesamowicie czas, ale sami chyba zrozumiecie, że nie da się nie cieszyć.

A tym czasem powracam do Potopu, szybkie przypomnienie lektur na 2 dni przed maturą. ;)
Besos!

P.S. Au pair będę po raz pierwszy, więc będę wdzięczna za wszelkie wskazówki.