Wszystko dzieje się tu bardzo szybko, a czas pędzi nieubłaganie. Jutro miną dokładnie 4 tygodnie od daty mojego przyjazdu. Nigdy i nigdzie chyba nie czułam się tak dobrze.
Hiszpania, to miejsce nie tylko, gdzie odpoczywam, bawię się, relaksuję, zwiedzam, poznaję nowych ludzi, ale gdzie czuję się po prostu szczęśliwa, gdzie cieszą mnie drobnostki, gdzie zapominam nawet o swoich kompleksach.
Ostatnio robię coraz mniej zdjęć w Madrycie, bo czuję się tu już jakoś tak... 'swojsko', a nie jak zagubiona turystyka. Już czuję, że będę tęskniła.
Mam jednak trochę jakichś sprzed dwóch tygodni. Dziś będzie mieszanka.
moja urocza wioseczka.
Pirruca, czyli jeden z naszych dwóch kotów.
jeden z najsłynniejszych budynków w Madrycie.
Przy Museo del Prado
Prado, które muszę jeszcze odwiedzić, bo 1,5h to zdecydowanie za mało.
Plaza de Cibeles
Parque del Retiro
tym razem z drugiej strony...
jest cudowny, ale moim ulubionym pozostaje jednak barceloński Parc Güell
Nie sądziłam, że pisanie w miarę regularnie może być tak trudne biorąc pod uwagę, że popołudnia i weekendy mam wolne.
Ale też z drugiej strony ileż można się zachwycać, że jest się szczęściarą, że miasto piękne, że najchętniej to bym została?
Bo przecież widoki piękne, jedzenie smaczne, alkohol tani, a nowych ludzi nigdzie nie można chyba łatwiej poznać. No i to ich podejście do życia - "mañana", "no pasa nada". Wczoraj zrobiłam sobie z koleżanką wycieczkę do Toledo. Wróciłam spłukana, ale zadowolona i zakochana. W mieście oczywiście. :) To typowo turystyczne miejsce, z mnóstwem punktów 'do zobaczenia'. Ale oprócz tego panuje tam niezwykła, nieuchwytna atmosfera, której brakuje mi w tym zapracowanym i pędzącym mieście, jakim jest Madryt. A gdyby nie sklepy, pojedyncze samochody i autobusy, to wszystko wygląda tak, jakby czas zatrzymał się jakieś 200 lat temu. Ale już nie zanudzam tylko podzielę się zdjęciami. Drodzy Państwo, przedstawiam Wam Toledo!
nienawidzę zdjęć i zawsze wyglądam na nich jak debil, ale w takim miejscu nie mogłam sobie odmówić.
A, no i piosenka - jak zwykle zgodna z tytułem notki.
Halo, halo, tu Wasz wysłannik z Madrytu.
Po tygodniu czasu od mojego przylotu mogę jedynie potwierdzić główną myśl mojej ostatniej notki, że jestem szczęściarą.
W sobotę do hostów wpadli znajomi. Dwie pary + każda z dwójką dzieci = całe 6 sztuk dzieciaków, które dają mi popalić, kiedy wszystkie zwalają się do mojego pokoju. Dzieciaki skaczące o północy na trampolinie przed domem? W Hiszpanii - no problema.
1/3 mojej gromadki z soboty.
W niedzielę hosta zabrał dziewczynki do rodziców. Więc my z hostką myk po prezent dla niego, bo kilka dni później obchodził urodziny. Kąpielówki kupione, pora coś przekąsić. Idziemy tradycyjnie - na tapas w towarzystwie piwa. Kolejna ciekawostka z tego słonecznego kraju? Hiszpanie nie widzą problemu w wsiadaniu za kierownicę po 1,5 piwa. Wiem, że to bardziej wyluzowany naród, ale akurat to średnio pochwalam.
Poniedziałek? Ahh, poniedziałek to moja pierwsza wyprawa do Madrytu, ponieważ nareszcie mogłam skorzystać z mojego abono mensual.
Podróż Cobeña-Madryt przebiega bezproblemowo. Schody zaczęły się przy metrze. Oczywiście zaopatrzona w moją cudowną aplikację myślałam, że komu jak komu, ale mi nie mogłoby się to zdarzyć. Niestety aplikacja nie przewiduje, że są roboty na torach i linia nie jedzie do końca. Klaudia by słyszała, gdy tylko łaskawie zdjęła słuchawki z uszu.
Okej, z problemami, bo z problemami, ale dotarłam na Sol. A tam mnóstwo ludzi. Pomyślicie 'Nienormalna jakaś czy coś? Przecież na Puerta del Sol zawsze jest dużo ludzi!'. Tak, tak, racja, akurat o tym wiem. Jednak w poniedziałek Hiszpanie świętowali zwycięstwo swoich koszykarek na EuroBasket Women 2013. Miałam je na wyciągnięcie ręki, zresztą po raz drugi, bo dwa lata temu zawodu odbywały się w Polsce, a ja byłam wolontariuszką. Ehh, gdybym tylko interesowała się koszykówką... :P
Puerta del Sol
Pokręciłam się, porobiłam marne zdjęcia i wybrałam się na Plaza Mayor, żeby zdobyć jakieś mapy i/lub przewodniki. Bo co jak co, ale w ciemno nie lubię chodzić.
słynne miejsce świętowania Sylwestra
czyli słynna 'shoppingowa' ulica
i jej odnóża...
Plaza del Callao
a ten budynek już od jakiegoś czasu możecie oglądać na samej górze mojego bloga. gdzieś na Gran Vía.
przy Plaza Mayor
już prawie na Plaza Mayor...
i jesteśmy!
a tu już Plaza de Isabel II znana też jako Plaza de la Ópera
Zabrałam tonę makulatury. Wyszłam stamtąd, a za mną wybiegł... hmm, nie wiem jak go określić. Na chłopaka, to chyba jednak miał kilka lat za dużo, a z kolei mężczyzna... brzmi mega poważnie i jakoś tak... w stosunku do niego byłabym ostrożna z jego użyciem.
Mówi, że chciał mnie poznać i zapytać skąd jestem. No okej, tyle mogę mu powiedzieć. Później proponuje, żebym zaczekała aż skończy pracę, to może się gdzieś wybierzemy. Hmm, akurat jestem umówiona z koleżanką. Lo siento. Co o dziwo w tej sytuacji jest prawdą. Troszeczkę nagiętą, bo nie musiałam się tak szybko zmywać, ale jednak. No to pada pytanie o numer. Ahh! Po raz pierwszy dziękuję Ci Orange za problemy z zasięgiem! Pokazuję, że to niemożliwe, bo zasięg, bo roaming, bo coś tam. Ostatecznie skończyłam z jego numerem. Uff, 1-0 dla mnie za świetną (i prawdziwą!) wymówkę.
Wreszcie przestaje być dzieckiem we mgle i z mapami w torbie przemierzam miasto, jednak nie na długo, bo jestem umówiona z Dominiką. Co prawda widzimy się jakieś 15 minut, ale miło wreszcie odezwać się po polsku i nie zastanawiać się nad każdym wypowiedzianym słowem.
A, no i zostaje jeszcze wtorek, czyli że wczoraj. Host miał urodziny. Ciekawe czy większość osób osobników płci męskiej, którzy urodzili się w lipcu mają na imię Julio... Hmm, no jeden jest na pewno. Na kolację poszliśmy do restauracji, czyli ponownie tapas i ponownie rzeczy, których w większości nie jadam.
A dziś byłam w Prado, trzeba się było trochę odchamić.