Gdzie się człowiek nie obrócił tam Polacy, a też nasz wyścig z liczbą 800 uczestników sprawy nie ułatwił.
Po campingowym ognisku i nocnych śpiewach z trudem zebrałyśmy się na pociąg do centrum. Jednak widok, który spostrzegłyśmy zaraz po wyjściu ze stacji udowodnił, że było warto wcześnie zwlec się z namiotu, który o poranku wydał mi się wyjątkowo wygodny.
Budynek Parlamentu ciągle mnie zachwyca! |
Kolejne cudne miejsce na mapie Budapesztu |
Po pokrzepieniu się Monsterem, który towarzyszył mi całą, jakże nieprzespaną, wyprawę, byłyśmy gotowe na wydawane co chwilę okrzyki zachwytu, które towarzyszyły nam podczas zwiedzania Baszty.
Żeby potwierdzić nasz zachwyt tym miejscem poniżej kilka zdjęć:
Mam kolejny dowód, że to piękne miejsce jest! A jest nim poniższe zdjęcie, czyli Klaudia, która zawsze ucieka przed obiektywem aparatu, dała sobie zrobić zdjęcie.
Tak, tak, to nie fotomontaż, naprawdę dałam się sfotografować! |
Kościół Macieja |
Okolice kościoła |
Zamek Królewski |
Widoki z baszty |
Może tutaj znajdziemy langosze? |
Albo tutaj? |
Halo, czy widział Pan może langosza? |
Niestety jak się okazało, akurat tego dnia przedostanie się na stronę Pesztu można było właściwie nazwać Mission Impossible. Spokojnie, mosty są, nie trzeba płynąć wpław. Natomiast akurat 1. maja Kimi Räikkönen postanowił, że przecież hej! Jeszcze nie jeździłem sobie w kółko po Budapeszcie wyścigówką, blokując pół miasta, a 1. maja i przyjazd Klaudii to idealna ku temu okazja!
Kimi, nienawidzę Cię, wisisz mi dużego langosza!
Tak, to Most Łańcuchowy. Tego dnia oczywiście również zablokowany. |
Humor i dalsza chęć zwiedzania wróciły dopiero po wlaniu w siebie złocistego napoju. Polecam na skołatane nerwy!
Ostatecznie przedostałyśmy się na tę, langoszami płynącą, cudowną stronę Budapesztu. Natomiast sił wystarczyło nam już tylko na wizytę w McDonald's. Ale próbowałyśmy, pamiętajcie!
Już prawie po stronie Pesztu! |
Pewnie nie tylko my doszłyśmy do takiego wniosku, skoro na imprezie wyścigowej w pewnym momencie organizatorzy zarzucili muzyczkę do Poloneza i cała sala ruszyła w tany. Wykonanie lepsze niż na niejednej studniówce, zapewniam!
Swoją drogą sama impreza miała miejsce na campingu oddalonym od naszego o jakieś 7min piechotą. Zgadniecie co zobaczyłam po przyjściu na jego teren? Tak jest! Nie jedną, lecz dwie(!) budki z langoszem. Nawet już nie chciałam wiedzieć czy były one normalnie otwarte w ciągu dnia. Wolałam myśleć, że nie, by następnego dnia w pełni wyruszyć na spotkanie tego przysmaku już w Peszcie.
Ktoś wytrzymał do końca? Gratuluję! To zostawiam Was z wiadomością, że na bloga wracam, bo za 2 miesiące wracam do słonecznej Hiszpanii i po raz trzeci rozpoczynam przygodę jako au pair. Tym razem 8-miesięczną. Stay tuned!