piątek, 27 września 2013

summer race, day 2.

Drugi dzień naszego wyścigu rozpoczął się dla mnie o 6 rano, dokładnie po dwóch godzinach snu.
Chwilowa dezorientacja - 'Gdzie ja właściwie jestem?', ale ponure wnętrze moment później okazało się być paką ciężarówki. No tak, czyli tajemnicza sprawa bólu karku została rozwiązana!
Plan był dobry - wstać tak wcześnie i zacząć łapać stopa, zanim inni zdołają wygramolić się z bolącymi głowami ze swoich namiotów. Oczywiście nie wyszło, bo zanim wzięłyśmy prysznic, zjadłyśmy śniadanie, to już pierwsi niewyraźnie wyglądający zielonokoszulkowcy pojawili się na horyzoncie.
Hmm, może właśnie dlatego nie zdążyłyśmy przed resztą? Bo musiałyśmy bawić się w robienie głupich min? Niee, to na pewno nie to
Z czasem było ich coraz więcej, a chętnych, żeby nas gdzieś podrzucić wcale nie przybywało.
Ostatecznie udało nam się wyprosić jakiegoś Pana o chyba najkrótszą podwózkę naszej wyprawy - wynosiła ona jakieś 3km, ale dla nas różnica była ogromna, bo wysadził nas na stacji benzynowej przy autostradzie. Wysiadłyśmy, usiadłyśmy na ławce, a ja grzecznie zabrałam się za wypisywanie na kartonie naszego następnego celu. Kątem oka zauważyłyśmy pana, który przyglądał nam się z zaciekawieniem. Podniosłyśmy więc nasze niedawno powstałe kartonowe dzieło przy jednoczesnym, specjalnie przygotowanym na takie okazje, uśmiechem numer 8.
Znowu przekonałyśmy się o sile jego działania, bo pan z chęcią zgodził się nas zabrać do Norymbergi.
Ta podwózka okazała się słodko-gorzka, bo właśnie w aucie tego pana zostawiłam swój telefon.
Momentalnie odechciało mi się jechać gdziekolwiek. Zaczęłyśmy wydzwaniać na mój numer, ale zorientowałyśmy się, że zostawiłam go na tylnym siedzeniu, a nasz kierowca jeszcze jest w drodze do Monachium. Postanowiłyśmy spróbować później jako, że moja bateria była na wyczerpaniu.
Tym razem chyba nasze zbolałe miny, a nie uśmiech numer 8, załatwiły nam podwózkę do Heilbronn. Z panem władającym jedynie niemieckim średnio udawało nam się dogadać, ale z pomocą przyszedł nam tata Josie oraz znajomy/a Polak/Polka (tego do tej pory nie wiemy) naszego kierowcy, do którego/której postanowił zadzwonić, widząc nasze zdezorientowane miny w odpowiedzi na jego obco dla nas brzmiące słowa. Heilbronn również okazało się dla nas łaskawe, bo szybko chęć podwiezienia nas wyraził wracający do domu mieszkaniec Karlsruhe. Pan opowiedział nam o swoim hobby, którym było chodzenie na mecze piłki nożnej i wyszukiwanie młodych talentów.
W między czasie okazało się, że z odzyskaniem telefonu może być trudno, bo Josie skończyły się środki na telefonie i nie mogłyśmy się już do mnie dobijać.
Karlsuhe. Ależ ze mnie rasowa autostopowiczka. Ho-ho!
To był dzień krótkich oczekiwań (No, poza pechową Gerą oczywiście, w której straciłyśmy pół dnia). W Karlsruhe w krótkim czasie znalazłyśmy nawet dwie podwózki. Jak się później okazało, zdecydowałyśmy się raczej na gorszą opcję, ale byle do przodu. A konkretnie do Baden-Baden, bo zdaje się, że wylądowałyśmy mniej więcej w tych okolicach. Tam załatwiłyśmy sobie podwózkę do Strasburga. W międzyczasie Josie doładowała telefon i mogłyśmy wskrzesić nasze próby dodzwonienia się na mój numer, ale było już za późno, musiał się rozładować. Pozostawało więc jedynie poinformowanie mamy, że żyję, ale niestety telefon przepadł. Okazało się, że nasz kierowca, u którego komórkę zostawiłam, rozmawiał z moją babcią, a raczej wujkiem i mama wysłała mu nasz adres, żeby mógł go odesłać. Z tym, że chyba za późno, bo telefon zdążył się rozładować. Co więcej niestety krótkie nieporozumienie sprawiło, że nasz kierowca zjechał z autostrady i wylądowałyśmy pod jakimś McDonalds'em.
Tam po raz kolejny miałyśmy okazję przekonać się, że Francuzi raczej poliglotami nie są.
Po jakimś czasie wreszcie udało mi się znaleźć osobę władającą, marnym, bo marnym, ale jednak angielskim. Pani próbując wytłumaczyć mi jak dojść do jakiejś stacji benzynowej przy autostradzie, doszła ostatecznie do wniosku, że nas tam podwiezie mimo tego, że to oznaczało, że przekroczymy ilość osób, które mogą przemieszczać się samochodem. Ściśnięci do granic możliwości po kilku minutach dotarliśmy na miejsce. Tam okazało się, że nie tylko my będziemy próbowały się stamtąd wydostać autostopem.
Oprócz nas byli nimi Florence - niska, siwowłosa Francuzka, na oko dobrze po pięćdziesiątce, ale pełna energii, która trochę się podłamała na początku widząc moją zieloną koszulkę, twierdząc, że nasi zwijali jej sprzed nosa wszystkie stopy, Kevin - dwudziestokilkuletni Francuzki z długimi włosami i gitarą jako towarzyszem podróży oraz pan, wyglądem przypominający bardziej menela niż obieżyświata, który jak na Francuza przystało umiał się popisać jedynie znajomością języka francuskiego.
Możecie sobie tylko wyobrazić moją minę, kiedy dowiedziałam się, że Florence jest mamą Kevina. Tak, mama podróżująca z synem autostopem. Właśnie to jest najciekawsze w takich wyprawach. Ludzie, od których pasja aż bije, którzy mogą sypać anegdotkami całą noc, a ty i tak nie będziesz się nudził ani przez sekundę. Okazało się jednak, że nie jest to dla nas najdogodniejsze miejsce, żeby ruszyć w kierunku Lyonu, więc musiałyśmy lekko zaktualizować nasza trasę.
To była najgorsza noc podczas całej wyprawy. Jedynym miłym akcentem był fakt, że miałyśmy towarzystwo oraz miła pracownica stacji, która postanowiła nas wszystkich poczęstować kawą.
To, że trudniej się łapie stopa nocą, chyba wiadomo. Nam nie udało się nic złapać. Opakowane w bluzy, kurtki i śpiwory spędziłyśmy noc na betonie, przed wejściem do sklepu na stacji, co jakiś czas zapadając w krótkie drzemki.
Byle do przodu! Wkrótce ciąg dalszy.
 Mapka z drugiego dnia:

 Podsumowanie (pominęłam te 2 bardzo króciutkie stopy przy statystykach związanych z odległościami):
Tego dnia pokonałyśmy około 590km. A to wszystko w 5 częściach.
Najdłuższy stop wynosił 226km, z Gery do Norymbergi.
Najkrótszy stop wynosił 39,7km, z Karlsruhe do Baden-Baden.
Wśród siedmiu kierowców było 6 mężczyzn i 1 kobieta. 5 Niemców, 2 Francuzów (tu już wzięłam pod uwagę nasze dwa króciutkie stopy).

piątek, 20 września 2013

summer race, day 1.

Sama z siebie jestem w tym momencie mega dumna, że zdecydowałam się na Summer Race. Pomimo wątpliwości, strachu, przestróg ze strony rodziny. To była piękna przygoda, która, chociaż może zabrzmi to górnolotnie, przywróciła mi wiarę w ludzi. A to wszystko przy minimalnym budżecie.

Startowaliśmy z Wrocławia. Prawie 350 osób, które postawiły sobie za punkt honoru dotarcie do Barcelony. Ludzi z plecakami można było zauważyć już na dworcu w Katowicach o 3 w nocy. Od 6 rano Wrocław zapełnił się zaspanymi ludźmi, którzy podążali jeden za drugim, bo przecież jak się zgubić to wspólnie. Ale zgubić nam się nie udało, a przynajmniej nie tam.
Wake Park, Wrocław. Miejsce startu wyścigu.
 Pierwsze znajomości, wymiana planów, oczekiwań. Tylko jak się najlepiej wydostać z tego Wrocławia?

Planu jak wydostać się z Wrocławia brak, ale byle do Drezna!
Nasz wybór, za radą starszego, wystraszonego taką chmarą ludziom pana, padł na podróż tramwajem na Leśnicę. Tam zlitował się nad nami pewien pan, który załatwił nam podwózkę do miejscowości Prochowice. Taka wioseczka, nie spodziewałam się, że złapiemy tam kolejnego stopa w mniej niż 5 minut.

Prochowice, nasze najkrótsze oczekiwanie na podwózkę tego dnia.
Naszym drugim kierowcą była kobieta, jak się później okazało jedyna, która w jakiś sposób przyczyniła się do naszego przyjazdu do stolicy Katalonii. Opowiadała nam o swoich przygodach związanych ze swoim podróżowaniem stopem po Turcji, a na koniec poczęstowała jabłkami.
Wysadziła nas kawałeczek od stacji benzynowej przy autostradzie. Kiedy tam doszłyśmy, okazało się, że jest to bardzo popularne miejsce wśród z wyścigu. Cała stacja mieniła się zielenią, która zdobiła nasze koszulki. Tam czekał nas dłuższy postój.

Zjazd zielonokoszulkowców w Legnicy.
Jednak po jakichś dwóch godzinach zatrzymał się uprzejmy Niemiec, który zawiózł nas do Drezna, a właściwie na stację benzynową przy autostradzie, bo postanowiłyśmy nie wjeżdżać do miast, gdzie ciężko idzie łapanie stopa.
Jednak i tam nie uwolniłyśmy się od plagi zielonych koszulek. Nie wiem, czy ludzi bali się zatrzymywać, kiedy zobaczyli taką wielką grupę, ale tam też przesiedziałyśmy dłuższą chwilę. Ale dzięki temu poznałam Natalię i Kasię. Czas spędzony na łapaniu stopa jakoś tak zaczął szybciej upływać, kiedy zaczęłyśmy się zapoznawać. W pewnym momencie podjeżdża auta, a właściwie taka mała ciężarówka. Więc ja i Natalia przywdziewamy swoje najpiękniejsze uśmiechy i zgrabnie zaczynamy machać naszymi kartonami z nazwami miejscowości. Miny jednak szybko nam zrzędły, kiedy zauważyłyśmy, że pan kierowca ma już dwóch zielonokoszulkowych pasażerów. Ten jednak zatrzymuje się przy nas i opuszcza szybę, mówiąc: 'Dziewczyny, jak chcecie, to zbierajcie wszystkich ze stacji i wsiadajcie na pakę. Tylko powoli, pojedynczo, żeby nie było przypału'. My uszczęśliwione lecimy po rzeczy, ale na twarzy profesjonalny poker face, żeby tajemnicy dotrzymać. I tak jak pan kierowca nakazał, zebrałyśmy wszystkich. Razem z nami całe 10 osób.
Podchodzimy, wchodzimy na pakę, okazuje się, że jest tam już szóstka pasażerów na gapę. Szybkie obliczenia... Tak jest, władowaliśmy się tam w 16 osób.

Podróż pierwszą klasą!
Pytam siedzących tam już wcześniej ludzi, ile czasu już jadą na tej pace. Pada prawdziwie polska odpowiedź - 'Yy, no wiesz co, jakieś 2 flaszki będzie.'
Pan kierowca jeszcze informuje nas, że trzeba zachować spokój i ciszę w miarę możliwości oraz że można zrobić listę, bo w drodze na miejsce on i dwóch zielonokoszulkowych, mających przywilej siedzenia z przodu, pójdą na zakupy.
No, nie powiem, żeby była to podróż pierwszą klasą, ale nie zamieniłabym jej na taką, bo była  najciekawsza na całej trasie i już robi za niezłą anegdotkę na spotkaniach ze znajomymi.

Ekipa z niebieskiego jeepa? Nie, z wypełnionej ludźmi paki.
Kiedy wreszcie dotarliśmy do Gery i udało nam się rozprostować zdrętwiałe kończyny, była godzina 22, więc postanowiliśmy wspólnie rozbić małe obozowisko, poznać się trochę, a stopowanie rozpocząć dopiero rano. Na szczęście obok parkingu, na którym nasz kierowca musiał zostać do poniedziałku, było wystarczająco dużo miejsca dla 18 zielonokoszulkowców. Co tu dużo mówić, zasiedzieliśmy się, do tego stopnia, że wspólnie z kierowcą, Kamilem, 'imprezowaliśmy' do 4 nad ranem, który i tak był zawiedziony, że o tej godzinie chcemy iść spać. Pierwszy nocleg trwał dla mnie całe 2 godziny, ale na pace, więc w nie najgorszych warunkach.
A tutaj jeszcze mapka drogi, którą przebyłyśmy pierwszego dnia. Nie powiem, niezbyt imponująca.


Podsumowanie:
Tego dnia pokonałyśmy około 406km. A to wszystko w 4 częściach.
Najdłuższy stop wynosił 198km, z Legnicy do Drezna.
Najkrótszy stop wynosił 17,9km, z Prochowic do Legnicy.
Wśród czterech kierowców było 3 mężczyzn i 1 kobieta. 3 Polaków i 1 Niemiec.

czwartek, 12 września 2013

read all about it

Carlos Ruiz Zafón w mojej ulubionej książce napisał o Barcelonie "To miasto ma czarodziejską moc (...). Zanim się człowiek obejrzy, wejdzie mu pod skórę i skradnie duszę."
Tak właśnie stało się ze mną. Do Barcelony po raz pierwszy przyjechałam pod koniec września 2011 roku w ramach czegoś wzniośle nazwanego obozem cywilizacyjno-językowym, co dla wielu z moich kolegów bardziej oznaczało 'ej, tu jest wino za 50 centów!'.
Owszem, to nie jest powód to narzekania, ale mnie jednak bardziej zachwyciło samo miasto. Stało się moim ulubionym, ukochanym, o którym marzyłam, i z którym wiązałam dalekie plany.
Kiedy więc okazało się, że bilet powrotny do Polski jest tańszy ze stolicy Katalonii niż Madrytu, podjęłam decyzję. Bookuję bilet i przyjeżdżam dzień wcześniej, żeby chociaż trochę ponapawać się atmosferą tego miejsca. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że zaledwie 2 tygodnie później odwiedzę te miasto po raz trzeci.
Ale skupmy się na mojej drugiej wizycie tam.
W Madrycie wsiadłam do nocnego pociągu, który zatrzymał się na Barcelona Sants o 7 rano.
Jadąc tam i szukając wcześniej noclegu, pomyślałam, że fajnie byłoby spróbować couchsurfingu, który mam na swojej The Bucket List. W ten sposób gościnę zaproponował mi David. Bardzo dobrze nam się rozmawiało, więc postanowiłam spróbować pomimo kilku obaw. Umówiliśmy się, że przyjadę na stację metra, która znajdowała się zaraz obok jego mieszkania. Siedziałam na tej ławce przez godzinę, aż w końcu zdałam sobie boleśnie sprawę z tego, że mój host się nie zjawi. Nie powiem, podłamałam się perspektywą tego, że nie mam gdzie spać. Zaczęłam szukać jakiegoś hostelu w pobliżu, co było jednak trudne, bo trochę oddaliłam się od centrum miasta. Ostatecznie jakaś urocza starsza pani pomogła mi i zaprowadziła pod same drzwi hostelu. Na miejscu okazało się jednak, że 36 euro za noc to jednak troszkę nie na moją kieszeń.
Zrezygnowana powlekłam się z powrotem na stację Sants, żeby chociaż swoją ciężką walizkę zostawić w przechowalni. Jaki miałam wtedy plan? Iść gdzieś na drinka, piwo i jakoś doczekać do rana.
Kiedy wreszcie uwolniłam się od swego ciężaru, stwierdziłam, że nie ma co się nad sobą użalać i tracić dnia w tak pięknej scenerii.
Wsiadłam w metro i już po jakichś 15 minutach byłam na Plaça Catalunya. Zanurzyłam się w tłum turystów bezmyślnie przemierzających Las Ramblas. Tak, to chyba moje najmniej ulubione miejsce. Wabik na turystów, nic więcej. Chociaż budynki wokół jak zwykle nie zawodzą.
Las Ramblas
No, a kiedy już się jest na tych barcelońskich Krupówkach, to nie sposób ominąć pięknego placu - Plaça Reial.
Plaça Reial
A przecież stamtąd to już rzut beretem do portu i na Barcelonetę.
Port Vell


Chcą z plaży dostać się do Parc de la Ciutadella, zapytałam o drogę uroczą parę staruszków. Naprawdę uroczych, bo postanowili, że podwiozą mnie tam.
Parc de la Ciutadella
I na koniec dnia moje ukochane miejsce - Parc Güell.
Dotrzeć tam nie jest najłatwiej. Wchodziliśmy pod naprawdę stromą górę, a ustawione od czasu do czasu ruchome schody i tak nie sprawiały, że był to przyjemny spacerek.
Jednak taka wędrówka chyba zbliża ludzi, bo właśnie niej poznałam Alessandrę. Od tego czasu wspólnie zachwycałyśmy się widokami, które nas otaczały.
Jakoś tak od słowa do słowa i wyznałam mojej nowej znajomej o problemach z noclegiem. Na to ona, że jak jeszcze wychodziła ze swojego hostelu, to było trochę miejsc wolnych i możemy jechać spróbować. Ja nie miałam już nic do stracenia. 
A zyskałam dużo, bo okazało się, że miejsce dla mnie się znajdzie. Hostel okazał się cudowny. Pracują tam uśmiechnięci, pomocni i wyluzowani młodzi ludzie. Jest schludnie, czysto, mają śliczny taras. Lokalizacja w samym centrum, a za noc w sezonie zapłaciłam jedynie 20 euro ze śniadaniem.
Po przywiezieniu walizki i szybkim prysznicu wyszłam z Alessandrą na Festa Major de Gràcia. Cudowny sposób na spędzenie wieczoru. Chodzi się od stoiska do stoiska racząc drinkami, słuchając muzyki na koncertach lokalnych artystów i podziwiając interesujące dekoracje.

Trzeba przyznać, że jak na jeden dzień to Barcelona przyniosła mi dużo emocji - niepokoju, złości, ale przede wszystkim radości, że znowu jestem w swoim ukochanym miejscu na ziemi. 

Piosenka na lepsze zasypianie:

wtorek, 10 września 2013

Liebster Blog Award

Zostałam dwukrotnie nominowana do Liebster Blog Award, a że wreszcie wróciłam do domu na dłużej z moich wojaży, to mogę się za to zabrać. Wcześniej jednak uprzedzam, że przez pewien czas jeszcze się ode mnie nie uwolnicie, mam bowiem do zrobienia notkę podsumowującą Madryt, wycieczkę do Barcelony i całą wyprawę stopem w ramach Summer Race.

No, ale przejdźmy do tego, od czego zaczęłam.
Co to w ogóle jest Liebster Blog Award? Sama sobie zadałam to pytanie w momencie dostania nominacji, więc ratuję małą ściągą:
''Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego bloggera w ramach uznania za ''Dobrze wykonaną robotę''. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów,więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań  otrzymanych od osoby,która Cię nominowała.Następnie Ty nominujesz 11 blogów (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań.Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.''

Czas odpowiedzieć więc na pytania. Od Kataszy:
  1. Piosenka która chodzi Ci teraz po głowie to... ?   Avicii - Wake Me Up
  2. Co zrobiłabyś gdyby jutra miało nie być ?  Zebrałabym najważniejsze dla mnie osoby, żeby spędzić z nimi te ostatnie chwile.
  3. Jaki kosmetyk jest teraz na Twojej wishliście ?  Czerwona szminka od Chanel. Od zawsze.
  4. Jak wyglądałyby Twoje wymarzone wakacje?  Podróżując stopem po Hiszpanii z ukochaną osobą.
  5. Jakie jest Twoje motto życiowe ? Nie mam konkretnego. Po prostu staram się żyć w zgodzie z samą sobą. Jakkolwiek patetycznie by to nie zabrzmiało.
  6. Gdy byłaś mała kim chciałaś zostać ? Piosenkarką. W sumie jakbym mogła teraz zostać, to pewnie też bym chciała.
  7. Kto jest Twoim autorytetem, z kogo bierzesz przykład ? Dlaczego ? Nie ma takiej konkretnej osoby, jest ich kilka, z których każda uczy mnie czegoś innego.
  8. Czy lubisz gotować ? Lubię, ale niestety rzadko to robię.
  9. Dlaczego założyłaś bloga (pytanie pewnie powielone, ale jestem ciekawa ;) )? Stwierdziłam, że bycie au pair może być świetną przygodą i że fajnie byłoby mieć tego typu 'pamiątkę' po latach.
  10. Czy spędzasz aktywnie swój czas wolny ? Lubię spędzać aktywnie czas, podróżować, zwiedzać, spotykać się ze znajomymi, ale często nabieram też ochoty na wyciągnięcie się na łóżku z kawą w ręce i dobrą książką w drugiej.
  11. Gdybyś mogła zacząć wszystko od nowa to co zmieniłabyś w swoim życiu ? Chyba jedynie wcześniej chciałabym nabrać odwagi do robienia tego, czego naprawdę chcę, bo odkąd to zrobiłam jest cudownie. 
Szczerze mówiąc nie wiem czy powinno się odpowiadać na pytania od dwóch osób, ale chyba nic nie zaszkodzi, prawda?
Odpowiedzi na pytania od `almost you`:
1. Ulubiony sport i klub sportowy? Sama lubię grać najbardziej w badminton. Natomiast oglądać skoki narciarskie, piłkę nożną i siatkówkę. Z racji tego, że nie jestem wielką fanką klubowych rozgrywek powiem, że moim ulubionym klubem sportowym jest FC Barcelona, ale tylko ze względu na miłość do tego miasta.
2. Życiowe motto lub lubiony cytat? Nie mam konkretnego. Po prostu staram się żyć w zgodzie z samą sobą. Jakkolwiek patetycznie by to nie zabrzmiało.
3. Które ubranie ze swojej szafy lubisz najbardziej? Czarną sukienkę kupioną w H&M.
4. Jakiego języka chciałbyś/chciałabyś się nauczyć? Najpierw muszę porządnie nauczyć się portugalskiego, którego naukę zaczęłam, ale wyprawa przez Francję sprawiła, że mam ochotę nauczyć się francuskiego.
5. Miejsce, które chciałbyś/chciałabyś odwiedzić w przyszłości? Jest ich całe mnóstwo. Właściwie nie ma miejsca, do którego nie chciałabym pojechać, ale powiedzmy, że Australia.
6. Czy jest taka kultura na świecie, która Cię fascynuje/insspiruje? Jeśli tak, to jaka? Wiadomo, że hiszpańska. Uwielbiam wszystko co hiszpańskie.
7. Ulubiona książka? "Cień Wiatru". Chociaż ciężko było mi wybrać tylko jedną, uwielbiam czytać.
8. Ulubiony film i serial? Film "Amelia" i "Fight Club", nie umiem się zdecydować, a serial "Sherlock".
9. Psy vs koty? Lubię i psy i koty, może ewentualnie troszkę bardziej psy.
10. Ulubione danie? Makaron ze szpinakiem, kurczakiem i żółtym serem.
11. Złowiłeś/złowiłaś złotą rybkę. Jakie są Twoje trzy życzenia? Miałabym jedno. Chciałabym po prostu być szczęśliwa. Po prostu. Jedno, ale dość poważne, co?

Moje pytania:
  1. Twój największy lęk?
  2. Jaka jest Twoja największa pasja?
  3. Jest jakiś sekret, którego jeszcze nikomu nie zdradziłaś?
  4. Twój ideał faceta?
  5. W którym mieście chciałabyś zamieszkać?
  6. Jest jakaś rzecz, której nie możesz sobie wybaczyć?
  7. Na czyj koncert najbardziej chciałabyś się wybrać?
  8. Jesteś zadowolona ze swojego aktualnego życia?
  9. Jest jakaś rzecz którą chciałabyś w sobie zmienić? Jaka?
  10. Piosenka, od której nie możesz się aktualnie uwolnić?
  11. Ulubiony film?
Osoby, które nominuję:
  1. http://brunetteny.blogspot.com/
  2. http://dremworkhopelife.blogspot.com/
  3. http://hiszpanarium.blogspot.com/
  4. http://pocztowki-z-uk.blogspot.com/
  5. http://lifeaupair.blogspot.com/
  6. http://lecewkulki.blogspot.com/
  7. http://mylife-mychance.blogspot.com/
  8. http://oli-podroze-w-nieznane.blogspot.com/
  9. http://kieszenie-pelne-czeresni.blogspot.com/
  10. http://ginger91.blogspot.com/
  11. http://namnieczas.blogspot.com/
Na dniach powinna się pojawić notka podsumowująca Madryt. Do szybkiego przeczytania więc! :)