Zdecydowałam, że w tym roku pościgam się znowu autostopowo, a że czasu dużo nie było, to wybór padł na Budapeszt i kolejny wyścig z Poznania z ekipą addicted2fun. Rok temu nie byłam może zachwycona organizacją, ale meta była najbliżej.
Kasia z naszą arcyoryginalną reklamówką z BOSSa! |
Decydujemy się na miejsce, które rok wcześniej przyniosło mi tak wiele szczęścia, czyli Górczyn. Tam jednak na stacji benzynowej natrafiamy na niemałą ekipę w fioletowych koszulkach. Spokojnie, mamy czas. Przygotowujemy tabliczkę z kierunkiem podróży 'Wrocław-Katowice'. Papieros, krótkie rozmowy zapoznawcze, w tym nawet po hiszpańsku, bo oczywiście powstrzymać się nie umiałam.
Okej, stacja powoli pustoszeje, można się przenieść na moje upragnione miejsce, które wreszcie jest wolne. Tym razem nie zamknęłam się w czasie 5 minut, a jakichś 20. Naszym pierwszym kierowcą podczas tego wyścigu okazuje się Paco. Paco prowadzi kebaba w Głogowie (więc jakbyście zgłodnieli w tych okolicach, to zapraszamy!), a oprócz tego organizuje wieczory kawalerskie, imprezy integracyjne dla firm. Nasz kierowca okazuje się bardzo gadatliwy (chyba tylko ze mną mógłby się mierzyć! :), ale na szczęście opowiada na tyle ciekawie, że podróż do Leszna mija nam niepostrzeżenie.
Pierwszy stop, pierwszy kierowca. Paco. |
Radość nieopisana, jedziemy do Katowic (tak, tak, wiem, że się wróciłyśmy do punktu wyjścia...)! Kiedy już pakujemy swoje drogocenne plecaki do bagażnika, do Mateusza, bo tak miał na imię nasz wybawca, podbiega dziewczyna pytając, czy czasem nie znalazłoby się miejsce również dla niej i jej kolegi.
Auto spore, Mateusz wielkie serce ma, więc oczywiście się zgadza.
W czasie drogi po raz kolejny okazuje się, że świat jest naprawdę mały. Podczas rozmowy dowiaduję się, że mamy z Mateuszem wspólną znajomą. Co więcej, akurat w czasie naszej podróży ona postanawia do niego zadzwonić, co wyglądało mniej więcej następująco:
<rozmowa Mateusza z Agą na jakieś tematy zawodowe>M: A tak w ogóle, to właśnie wiozę Twoją koleżankę, stopa łapała.Świat, światem, ale podróż minęła dodatkowo miło ze względu na upodobania muzyczne naszego wybawcy, które idealnie odpowiadały gustom naszej czwórki.
A: Co, jaką koleżankę?
Ja: Cześć Aga, tu Klaudia!
A: Klaudia Gje?! Co Ty tam robisz?
Ja: No właśnie sama się nad tym zastanawiam!
Po kilku godzinach jazdy Mateusz postanawia zmienić swoje plany i podrzucić nas do Żor, skąd jak twierdzi, będziemy mieli już bezpośrednią drogę na Cieszyn. Oczywiście, przepełnieni radością dziękujemy, bo każdy kilometr przed zmrokiem jest niezwykle cenny.
Dochodzi jednak godzina 18:30, kiedy nasz kierowca mówi: "Wiecie co, jest już taka godzina, że najdalej, gdzie mogę Was rzucić to Cieszyn." Co, Cieszyn? Przecież do Katowic wracał, do domu! Ale Mateusz stwierdził, że jak już zabiera autostopowiczów, to wiezie ich przez pół Polski.
Przed 20 docieramy więc na cieszyńską stację benzynową. Pamiątkowe zdjęcia, wymiana kont na fejsie i żegnamy się z naszym cudnym kierowcą.
Nasz czwórka z najlepszym Mateuszem! |
Pojedzeni, to chyba czas na piwko, prawda? Po całym dniu podróży smakuje jeszcze cudowniej! :)
Niezbędnik autostopowicza! |
Ful-profeszynal baza! |
W pewnym momencie, gdy przyjechały na stację 2 tiry, zrezygnowany poprosił, żeby ktoś inny wyszedł się zapytać. Zerwałam się więc, a za mną ruszyła Ala. Jak łatwo się domyśleć, akurat ten jeden raz, kiedy Kuba był już zbyt zmęczony wychodzeniem i wypytywaniem kierowców, udało nam się z A. złapać dwa tiry prosto do Budapesztu. Podróż może nie była okraszona arcyciekawą rozmową, ale rozumiem, że nasz kierowca mógł być bardzo zmęczony, ale za to jaka wygodna! Kasia przespała na łóżku pana Arka calusieńką drogę, a ja, chociaż walczyłam z opadającymi powiekami, cieszyłam oczy widokiem słowackich gór.
Panowie wysadzili nas, po kilku godzinach jazdy, pod centrum handlowym gdzieś na obrzeżach węgierskiej stolicy. McDonald's i ich internet nieraz ratował skórę w podróży. Tym razem również postanowiliśmy skorzystać z tego dobrodziejstwa i odnaleźć drogę na camping. Jak się okazało ludzie są bardziej niezawodni niż technologie i Ala posługując się początkiem powiedzenia "Polak, Węgier, dwa bratanki..." w języku węgierskim załatwiła nam podwózkę pod sam camping.
Na mecie pojawiłyśmy się więc z oficjalnym czasem 27h27', zajmując tym samym 78. miejsce.
Muszę przyznać, że trasa raczej bezstresowa :)
Relacja z Budapesztu i Wiednia, o który zahaczyłyśmy wracając, już wkrótce!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz