piątek, 2 stycznia 2015

Subiektywna lista najgorszych świątecznych filmów



Święta, Święta i po Świętach!
W tym roku jedyne co udało mi się obejrzeć w trakcie Świąt, to jeden odcinek "Gry o tron".
Oficjalnie zakończyłam tradycję oglądanie filmów świątecznych, ponieważ:
a) obejrzałam ich już baaardzo wiele, a co roku właściwie telewizja serwuje nam to samo
b) wiele z nich jest po prostu słabych
I o tych kiepskich właśnie chciałabym dziś napisać. Zaczynamy listę filmów, które w przyszłe Święta możecie sobie z czystym sumieniem odpuścić:

1. Cztery Gwiazdki (Four Christmases)
źródło: filmweb.pl
Bardzo na czasie temat rodzinki patchworkowej. Cztery gwiazdki, cztery domy do odwiedzenia. Obecność Vincea Vaughna sugeruje, że miała to być komedia. No właśnie, miała... Mało zabawny, a do tego nudny. Nie ratuje go nawet urocza Reese.

2. Elf 
źródło: filmweb.pl
Z tego filmu chyba po prostu wyrosłam. Jest to typowe kino familijne - niewymagające i z morałem, jednak w moim wieku facet, który sądzi, że jest elfem, już nie jest przezabawny, jak zapewne kiedyś mi się wydawało, lecz irytujący. Ale Zooey Deschanel uwielbiam nawet tutaj! 
3. Jack Frost
źródło: filmweb.pl
Tutaj jest podobna sytuacja jak z powyższym filmem. Zbyt naiwny na mój szybko-starzejący-się gust. I proszę, jeśli reinkarnacje rzeczywiście istnieje, to nie chcę powrócić tu jako bałwan...
4. Muskularny Święty Mikołaj (Santa with Muscles)
źródło: filmweb.pl
Hulk Hogan, który z powodu amnezji daje sobie wmówić, że jest Świętym Mikołajem. Chyba nie muszę już nic więcej dodawać, żeby udowodnić, że ten film należy omijać szerokim łukiem?
5. Świąteczna gorączka (Jingle All the Way)
źródło: filmweb.pl
Przedstawia kwintesencję świąt, czyli pościg za upragnioną przez dziecko zabawką. No i czy do tej pory rozśmieszył Was jakikolwiek film ze Schwarzeneggerem? Tak też myślałam...
6. Wesołych Świąt (Deck the Halls)
źródło: filmweb.pl
Czyli bitwa o to, który dom będzie bardziej 'rozświetlony'. Oglądając, zachodzę w głowę: po co? Tym bardziej, że główny bohater zmaga się z problemami finansowymi. Nie wiem, może po prostu moja mentalność jest zbyt mało hamerykańska? 
 Powyższe filmy to dopiero początek góry lodowej kiepskich świątecznych filmów. A Wy, macie swoich "faworytów"?

Dzisiaj drugi dzień nowego roku. Nigdy nie robiłam żadnych postanowień, ale z racji tego, że zauważyłam, że 2014 był rokiem bardzo ubogim w książki, to postanowiłam podjąć poniższe wyzwanie, do którego i Was zachęcam. Challenge accepted!

Książkowe wyzwanie 2015
źródło: kwejk.pl

niedziela, 7 grudnia 2014

Spacerem wśród amsterdamskich kanałów, cz. 1

Mieliście kiedyś mnóstwo planów, a ostatecznie i tak z ŻADNEGO nic nie wyszło?
No, bo tak jest właśnie ze mną. Miał być Madryt - zrezygnowałam, bo Erasmus. Miał być Erasmus - okazało się, że nie ma dla nas pieniędzy. W taki właśnie sposób wakacje spędziłam w pracy, a co gorsze... w Sosnowcu(!) Lubię swoją pracę, tym bardziej, że ostatnio też zaczęłam prowadzić zajęcia z hiszpańskiego (tak, tak, zostałam lektorem!), ale tęsknię za Hiszpanią i za stopowaniem coraz bardziej.

Dlatego też z tej całej beznadziei postanowiłam powspominać, kiedy ostatnio było fajnie. Tak, czyli wracamy do majówki i spowitego zielonym dymem Amsterdamu.

Po odczekaniu godziny w kolejce pod prysznic, wreszcie mogłyśmy ruszyć na spotkanie z holenderską stolicą. Wyjątkowo zdecydowałyśmy się na tramwaj.
Polecam jedynie, jeśli czyjeś środki są nieograniczone, bo my, biedne studentki, po tej przejażdżce zdecydowałyśmy, że naszym jedynym sposobem przemieszczania się będą nasze, jeszcze zmęczone wczorajszą wędrówką, nogi. No bo co jak co, ale za 2,8, to ja mam 5 lidlowskich piw :P
Moje pierwsze wrażenie po dostaniu się na Leidseplein? Chaos. Komunikacyjny.
Ludzie wpychają się na szyny przed tramwajem i przed auta, a rowery przed wszystkimi.
Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że zaraz zginę pod jakimiś kołami. A większość czasu spędziłyśmy tam na poszukiwaniu informacji turystycznej, jednak bezskutecznie. Może dlatego, że każdy znak wykluczał następny?
Ale to chyba wina tego placu, bo później całkowicie zmieniłam zdanie o mieście, które okazało się poukładane, gdzie trudno się po prostu zgubić.
Leidseplein
Oprócz znikającej informacji turystycznej krwi napsuła nam również pogoda, która wygoniła nas do pobliskiego McDonald'sa, pomimo mojego wewnętrznemu sprzeciwowi względem tego miejsca.


Od razu zaprzyjaźniłyśmy się z tamtejszymi mieszkańcami.
Urocze nadkanalskie kawiarnie.
Po zagrzaniu się, które było w cenie mcdonald'owskiego cheeseburgera, wyruszyłyśmy na poszukiwania słynnego napisu IAMSTERDAM wizytówki miasta.

Piękne Rijksmuseum.
Urokliwe okolice muzeum.
 Zastałyśmy słynny napis w miejscu, w którym się spodziewałyśmy, miła odmiana po sytuacji z informacją turystyczną, jednak tłum turystów biegający z aparatami na szyjach, skutecznie uniemożliwiał sfotografowanie go w całości.

Taki już urok miejsc typowo turystycznych.
Mieniące się kolorami muzealne ogrody.
I ponownie samo muzeum.
Ścieżka rowerowa w okolicach muzeum.

Het Concertgebouw
Postanowiłyśmy pozwolić sobie "zgubić się" w Amsterdamie. Chodziłyśmy właściwie bez celu, czasem mijając po drodze atrakcje turystyczne, dziwiąc się przy okazji temu, że wszystkie Holenderki wyglądają tak samo.

Urocze kamienice!
Tyle Holandii na jednym zdjęciu - kanał i tulipany!
Dzień Dobry Panie Rembrandcie!

Nieuwmarkt, czyli Nowy Targ, który pojawiał się za każdym razem, kiedy się "zgubiłyśmy".
Słynny Dam, który przez ilość śmieci, które się tam przewalały, skutecznie nas odstraszył.

Cóż, patrząc na to, że z tej wycieczki wróciłam ponad pół roku temu, to muszę przyznać, że mam imponujące tempo pisania! Jak tak dalej pójdzie, to może do kolejnej majówki nie skończę opisywać tej wyprawy :)

Trzymajcie się ciepło!

Zapracowana Klaudia.

sobota, 24 maja 2014

10 rzeczy, po których poznasz, że jesteś w Amsterdamie

1. Frytki. Nie pytajcie dlaczego, bo nie wiem, ale to narodowy przysmak Holendrów. Jeśli chcecie coś przegryźć będąc na mieście, nie musicie szukać daleko, bo smażonego na głębokim oleju ziemniaka znajdziecie wszędzie. Pod każdą postacią.

2. Rowerzysta ma pierwszeństwo przed autem, a pieszy przed tramwajem. Podczas pierwszego zwiedzania miasta miałam nieustanne wrażenie, że zaraz zginę pod kołami samochodu bądź roweru, no ewentualnie pod szynami. Komunikacyjny chaos na pierwszy rzut oka.

3. Kiedy robi się zakupy w dwie osoby, a na taśmie kasy znajdą się, broń boziu, piwa w ilości 2 lub więcej, trzeba się przygotować na pokazanie dowodu w liczbie 2. Staje się to absurdalne w momencie, kiedy kupując zioło nie trzeba się w ogóle legitymować.

4. Holendrzy to ekshibicjoniści. Wielkie okna na parterze, przez które widać każdy szczegół pomieszczenia, to nic dziwnego. Widocznie lubią mieć widownię, kiedy siedzą sobie z winkiem na kanapie, oglądając komedie romantyczne.

5. Kanały! Gdziekolwiek byś się nie znalazł, na pewno w promieniu 100m trafisz na jakiś kanał. Z czasem chodzenia po mieście wszystko wygląda tak samo i wydaje się jakbyś krążył w kółko. No okej, my akurat rzeczywiście krążyłyśmy w kółko.

6. Wolność ponad wszystko, czyli porno na żywo, a w razie chęci na seks wystarczy zapukać w szybę okna. Dzielnica czerwonych latarni wita!

7. AH jest sponsorem żywieniowym Twojej podróży. Czyli sklep, który swym niebieskim kolorem wita Cię na każdym rogu. Gdy tam idziecie, nie zapomnijcie o karcie 'Bonus', którą można wyrobić za darmo. Jaki jest sens tej karty, skoro można ją za darmo dostać w sklepie? Też się zastanawiam.

8. Sery, cudowne sery! Rodzajów tyle, że nawet najbardziej wybredne podniebienie powinno zostać ukontentowane. Przy tym wiele sklepów proponuje swoim klientom degustację, co by nie kupować kota w worku.

9. Kamienice w Amsterdamie są bardzo wąskie, a większość z nich wyposażona jest w "hak" tuż pod dachem budynku. Po co? Po to, ażeby można było umeblować mieszkanie, bowiem meble nie mieszczą się w tych wąziutkich klatkach schodowych. Są więc one wciągane przez okna przy pomocy lin oraz owego haku.

10. Holendrzy piją właściwie tylko czarną kawę. Do tego stopnia, że caffe latte nosi u nich nazwę koffie verkeerd, co można przetłumaczyć na polski jako "zła kawa".

A z czym Wam kojarzy się Amsterdam? :)

poniedziałek, 12 maja 2014

Wyścig autostopem Poznań-Amsterdam, part 1

Do Amsterdamu jechałyśmy z wyścigiem. Zwanym po prostu Wyścigiem Autostopem Poznań-Amsterdam.
600 osób, 300 par wyruszyło o 10 ze Starego Rynku w poszukiwaniu wylotówki.
Zmęczone nocną jazdą w pociągu zdecydowałyśmy się dać godzinne "fory" pozostałym parom, szwędając się w tym czasie po mieście.
Mimo tego, kiedy dotarłyśmy na Górczyn, był on już przepełniony błąkającymi się ludźmi w fioletowych koszulkach. Jednak i tym razem podeszłyśmy do tego na spokojnie. Usiadłyśmy pod stacją, szykując pierwsze podróżnicze dzieło sztuki o haśle A2 / Berlin.
Zaczekałyśmy aż para, która stała najwcześniej na drodze prowadzącej do autostrady pojedzie i grzecznie zajęłyśmy ich miejsce. Nie potrwało to długo, bowiem już po chwili machałyśmy z samochodu Maćka pozostałym fioletowokoszulkowcom.
Och, ależ to była przyjemna podróż! Może i tylko do Świecka, ale nasz kierowca okazał się bardzo sympatycznym, a przy tym nie ukrywam, bardzo przystojnym, człowiekiem.
Aż przykro było wysiadać na tej granicy. Tym bardziej, że stacja mieniła się fioletem w mocno przygrzewającym słońcu. Tam niestety nasza dobra passa się skończyła. I to aż na 4 godziny.
Po tym czasie moja towarzyszka zaczęła tracić nadzieję, dlatego właściwie zostałam sama na placu boju.
W wyścigach jednak fajne jest to, że zawsze znajdzie się ktoś, z kim można porozmawiać. I tak właśnie zaczęłam konwersację, która wokół mnie szwendała się w poszukiwaniu podwózki.
W pewnym momencie podjechało dużo auto, na jakieś 7/8 osób, a w środku jedynie kierowca. Widzę, że moi nowi znajomi już już zbierają się do tego, żeby do niego zagadać. Zaczynają się targować i słyszę, że wychodzi na to, iż to kolej dziewczyny. Widzę, że ona nie jest zbyt przekonana. Nie dziwię się, sama jakoś nie lubię bezpośredniego zagadywania kierowców, jednak zagaduję Chodź, podejdziemy razem, może zabierze nas w 2 pary. Podchodzimy więc, ale w połowie drogi wszystkiego mi się odechciewa, kiedy widzę naburmuszoną minę naszego przyszłego interlokutora (ojj, lubię to słowo). No ale, już obiecałam. Pochodzimy.
- Dzień Dobry, nie zabrałby Pan czasem autostopowiczów? <tutaj uśmiech nr 13>
- A gdzie Wy w ogóle chcecie jechać?
- No, docelowo do Amsterdamu, ale może być Berlin, cokolwiek byle do przodu, bo już długo tu siedzimy, a stopujących tylko przybywa.
- No, ale ja jadę tylko do Holandii, nie do Amsterdamu.
- Ależ przecież to cudownie, bardzo by nas to urządzało! <apogeum szczęścia + uśmiech nr 7>
- No nie wiem, zastanowię się jeszcze. To stańcie pod stacją i jak zatankuję, to się namyślę.
- Dobrze, dobrze, to my tam czekamy.
Z sercem przepełnionym nadzieją, ale i niepokojem wróciłyśmy poinformować naszych towarzyszy o przebiegu rozmowy.
Jeszcze nigdy tankowanie nie dłużyło mi się tak jak wtedy.
Kiedy wreszcie Pan, którego tak wypatrywaliśmy, wyszedł ze stacji, wsiadł po prostu do auta, całkowicie nas ignorując.
No to ładnie - przebiegło mi przez myśl - nawet nie chciał nam po prostu tego powiedzieć.
Ale, ale! Nasz kierowca za daleko nie odjechał, bo zajechał pod samiutką stację.
No, teraz tylko trzeba mu wytłumaczyć, że tak naprawdę to wcześniej prowadził rozmowę z dwiema parami. Jednak uśmiech nr 13 oraz uśmiech nr 7 w połączeniu są nie do zdarcia i kierowca zgadza się zabrać dwie pary. W międzyczasie jakieś dziewczyny jak wygłodniałe rzuciły się na naszego wybawcę ze słowami Bo przecież kto pierwszy ten lepszy. Szkoda, że jeszcze wtedy nie wiedziały, że to zdanie tym bardziej oddala je od podwózki.
Plecaki wrzucone do auta i za chwilę możemy ruszać. Daleko nie zajechaliśmy, bo według policji chyba wyglądaliśmy podejrzanie. Jednak szybka kontrola i możemy kontynuować naszą podróż.
Zmęczeni szybko popadaliśmy, co chwilę zasypiając i budząc się.
Dzięki naszemu małomównemu kierowcy gdzieś około 1 w nocy znaleźliśmy się w okolicach miasta Tilburg.
Tam miało pójść ciężko. Stacja widmo, na horyzoncie jedynie 2 auta. Szybka decyzja, my idziemy zagadnąć właściciela jednego pojazdu, a nasi towarzysze drugiego.
Niestety auto wyglądało jak porzucone ze względu na to, że jego kierowcy nie było widać w promieniu 50km. Czekałyśmy, ale bez rezultatu. Na szczęście naszym znajomym poszło lepiej i załatwili podwózkę również nam. Niedaleko co prawda, ale trafiliśmy już na drogę, która prowadziła do Amsterdamu, gdzieś pod miejscowość Dordrecht. Okej, na miejscu już trzeba się rozdzielić, przecież to niemożliwe, żebyśmy znowu złapali wspólnie stopa. My poszłyśmy w jednym kierunku, a Iza i jej towarzysz, który z niewiadomych powodów nie chciał wyjawić swojego imienia, w odwrotnym.

Podeszłyśmy pod stację. Tam spotkałyśmy przesympatycznego kierowcę tira, który niestety nie mógł nas podwieźć, ale starał się nam pomóc jak tylko mógł, wypytując przyjeżdżających w naszym imieniu.
Kiedy nasi znajomi nie wracali, dotarło do nas, że musiało im się udać wydostać ze stacji. Szczęściarze.
Znudzone oczekiwaniem rozpoczęłyśmy partyjkę w karty. Pochłonięte grą nie od razu usłyszałyśmy jak pracownik stacji zapukał nam w szybę, a następnie gestem przywołał mnie do siebie.
Okazało się, że Pan chciał nas po prostu poczęstować kawą. Takie gesty i tacy ludzie sprawiają, że podróże stopem zawsze wspomina się z uśmiechem na ustach.
Po kawce i chwilowym zagrzaniu rąk, wróciłyśmy do naszej partyjki makao. I tym razem nie potrwało to długo, bo zagadał nas egzotycznie wyglądający Pan mówiąc, że on jedzie do Rotterdamu, a jego kolega do Amsterdamu. I że on nas bardzo chętnie podwiezie, a nawet spróbuje namówić znajomego, żeby nas zabrał bezpośrednio do stolicy.
Kolega jednak chyba niezbyt był sympatycznie do nas nastawiony, bo skończyło się na Rotterdamie. Dobre i to o 4 w nocy. Po drodze jeszcze zajechaliśmy do centrum, bo nasz kierowca był umówiony ze znajomymi. O każdym swoim szczegółowo nas informował jakby nie chcąc zwiększać naszego stresu.
Rozmowa szła gładko. Pan poczęstował mnie papierosem, opowiadając o swojej ojczyźnie - Maroko oraz życiu na emigracji.
Nie wiem czy wiecie, ale na przykład w Hiszpanii Marokańczycy nie cieszą się zbyt dobrą opinią. Po tej przejażdżce kompletnie nie wiem dlaczego.
Dojazd na roterdamską stację, pożegnanie. Ledwie zdążyłam wyciągnąć swoje kanapki z plecaka, a obok nas pojawiła się Iza i Chłopak "Jestem zbyt tajemniczy, by zdradzić Wam swoje imię".
Oni jak widać również zbyt daleko nie zajechali. My, jak to kobiety, zaczęłyśmy plotkować, a w tym czasie jedyny przedstawiciel płci brzydkiej w naszym towarzystwie na chwilę zniknął.
Jak się okazało, nie próżnował, bo załatwił nam wszystkim transport na lotnisko w Amsterdamie.
Zasypiając na plecakach dojechaliśmy do naszego celu.
Lotnisko - nie najłatwiejsze miejsce, dlatego nasz wybór padł już na pociąg do centrum.
4,50e z głowy, ale komfort pełen. O 6:15 po raz pierwszy postawiliśmy stopę na amsterdamskiej ziemi.
I do tej pory nie wiem, co nas podkusiło, żeby dać się namówić Chłopakowi "Jestem zbyt tajemniczy, by zdradzić Wam swoje imię" na poranny spacerek na camping.
Tak, jakieś 6km, z ogromnymi plecakami w deszczu. Gubiąc się jeszcze po drodze z 3 razy, bo GPS uznaje, że przecież zawsze można płynąć kanałem.
Amsterdam powitał nas deszczem.
W ten sposób dopiero przed 9 rano zjwiliśmy się na mecie wyścigu. Ledwo żywi. Zajmując 77. miejsce i dowiadując się, że Chłopak "Jestem zbyt tajemniczy, by zdradzić Wam swoje imię" tak naprawdę ma dużo krótsze imię, bo Łukasz.
Wszystko co słyszeliście o rowerach w Amsterdamie to prawda.
Jeszcze cichy Amsterdam przed 7 rano.
PS. Trzymajcie kciuki, żeby wszystko poszło po mojej myśli, a już od połowy września będę pisała do Was ze słonecznego Kadyksu :)

niedziela, 27 kwietnia 2014

I'm going on an adventure!


Tak jest!
Odkąd wróciłam we wrześniu z wyprawy stopem do Barcelony, myślałam tylko o kolejnym wyjeździe.
Ale brak czasu, brak pieniędzy.
Wreszcie jednak się doczekałam. W środę wyruszam z Poznania do Amsterdamu. Ja, moja przyjaciółka i jakieś 598 innych osób.
I właśnie tego mi brakowało. Jakiejś przygody, czasu tylko dla siebie, bez zmartwień. Tylko my i kilometry autostrady. My i Amsterdam.
Tym bardziej, że ostatnio cały czas zajmowały mi uczelnia, korepetycje i projekt Tandem. (jeśli ktoś jest z Katowic, to zapraszam! :))

Już możecie obawiać się zdjęć, którymi "zaleję" Was po powrocie. Ale nie od razu, bo jeszcze czeka mnie wycieczka do Zakopanego. 120 Erasmusów, a do ogarnięcia ich tylko kilka osób.

A do Amsterdamu jadę, żeby odhaczyć dwa punkty z mojej The Bucket List.
Obym tylko zdołała tam dojechać!

Zostawiam Was jeszcze z piosenką, której teledysk nieustannie wzbudza we mnie chęć do rzucenia wszystkiego i ruszenia przed siebie.


czwartek, 6 marca 2014

subiektywny ranking najlepszych serialowych czołówek.

Intro, (tak, w tytule posta użyłam słowa czołówka, bo nie byłam pewna czy odmienić intro czy nie :P) to coś na co wielu nie zwraca uwagi lub coś, co wręcz irytuje rzesze fanów wyczekujących każdego odcinka. Ostatnio oglądając pewien serial dotarło do mnie, że sama mam zarówno swoje ulubione, ale też takie, które mimo, że trwają ledwie kilkanaście sekund, muszę je przewinąć.
Ale dzisiaj przedstawię te, które lubię i nie są dla mnie męczarnią, a stanowią fajne dopełnienie serialu.

1. Suits
Niby nic. Nowy Jork, garnitury, dwóch kolesi. No okej, ale primero, Nowy Jork uwielbiam (chociaż nie byłam. a może właśnie dlatego...), segundo, świetnie skrojone garnitury, i tercero, to nie byle jacy kolesie, a Gabriel Macht (którego pokochacie od pierwszego odcinka) i Patrick J. Adams. Do tego piosenka wpadająca w ucho, którą nucę za każdym razem, a i tak udaje mi się jedynie poprawnie wyśpiewać 'greenback boogie'.

2. Sherlock
Tutaj z kolei na głównym planie inne miasto - Londyn. I to taki Londyn, do którego zaraz chciałabym się wybrać (okej, licząc też przy okazji na przypadkowe spotkanie Benedicta Cumberbatch <3). Piękne ujęcia. Poza tym jest w nim coś tajemniczego, odrobinę niepokojącego, ale tylko ciutkę. A dla mnie zapowiadającego już za chwilę cudownie spędzone 1,5h. A tego wszystkiego dopełnia idealnie wpasowujący się klimat serialu motyw muzyczny.

3. Hannibal
Czyli wariacje na temat soku żurawinowego aka krwi. Niby nic, muzyki do tej pory nie zapamiętałam, ale jest dziwne i bardzo niepokojące, całkowicie pasuje do samego serialu, a to przecież podstawa.

4. Misfits
Tutaj właściwie całość robi muzyka. Dynamiczna, idealna do pogibania nogą w momencie oczekiwania na serial. Jeszcze chyba żadna piosenka tak nie pasowała do samego serialu, do jego atmosfery i tematyki.

5. Game of Thrones / Gra o tron
Przy takim serialu nawet przy intro nie mogłoby być wtopy. Niby troszkę przydługie, ale nigdy nie nudzę się ani przez sekundę. Zostajemy zabrani w krótką podróż po Westeros. A ta muzyka! Przecież nawet jak się zamknie oczy, to od razu słychać, że zaraz zostanie nam zaserwowany serial o tematyce fantasy.

6. Dexter
Przyznam się, że tego serialu akurat nie oglądam. Natknęłam się na info przygotowując tę notkę. I jestem zachwycona! Naprawdę po obejrzeniu go mam ochotę zaraz zabrać się za pierwszy sezon. To jedno z niewielu intro, gdzie nie zwracam nawet uwagi na muzykę, dla mnie w tym momencie staje się mało istotnym tłem, bo ujęcia są cudowne, z dbałością o każdy szczegół.

7. Lekarze
To na koniec coś z naszego rodzimego podwórka. Pomysłowe, przyjemne dla oka. Coś w podobnym stylu stworzyli twórcy serialu Hotel 52. Nigdy nie widziałam, a czołówkę pamiętam. Co łączy wszystkie intro, które dzisiaj pokazuję, to fakt, że aktorzy występują w nich w niewielkiej ilości. No i właśnie o to chodzi, jak dla mnie bohaterzy uśmiechający się do kamery i machający do widzów średnio interesują.

A Wam jakiekolwiek zapadły w pamięć? W ogóle zwracacie uwagę na serialowe czołówki?

sobota, 22 lutego 2014

cinco canciones #6

Przez kilka tygodni miałam muzyczny zastój. Jeśli spojrzy się do kalendarza od razu można się domyśleć, że jej przyczyną była sesja. Tak, to te mityczne słowo, którym studenci zawsze straszą licealistów, kiedy ci narzekają na maturę. To moja trzecia sesja i dała o sobie znać przede wszystkim nieprzespanymi nocami, i brakiem czasem na cokolwiek poza językoznawstwem, gramatyką czy historią.
Ale już wracam. Z nowymi pięcioma propozycjami.

Swoją drogą oglądaliście Brit Awards? Ja oglądam regularnie od kilku lat, w tym oczywiście nie mogłoby być inaczej, skoro wystąpiło moje kochane Bastille czy Arctic Monkeys. Kto nie oglądał niech szybko nadrobi mix jaki zafundowało nam Bastille z Rudimental czy mowy Alexa Turnera.

   1.   Lorde - Royals
"I've never seen a diamond in the flesh
 I cut my teeth on wedding rings in the movies
 And I'm not proud of my address
 In the torn up town, no post code envy"
   2.   Grizzly Bear - Two Weeks
"Every time you try
Quarter half the mile
Just like yesterday
I told you I would stay"
   3.   Ásgeir - Torrent
 "Merciless though the wind takes hold with freezing cold
  Come, my friend, sit with me; take council in the warmth"
   4.   Basia Bulat - It Can't Be You
"If it’s fire for the poor and their feathers
 You tar me with the glue
 I never dreamed that you would be the one
 To shoot me down so soon"
   5.   The National - I Need My Girl
 "I am good, I am grounded
  Davy says that I look taller
  I can’t get my head around it
  I keep feeling smaller and smaller
  I need my girl"

Do usłyszenia za tydzień!