Żeby tytuł bloga nie wydawał się całkowicie gołosłowny, spieszę wyjaśnić, iż w Hiszpanii byłam. Co prawda raz, ale tyle wystarczyło, żeby się w tym miejscu zakochać. Nie sądziłam, że można zgromadzić tyle wspomnień z tak krótkiego wyjazdu. Jedne zabawne, inne niezbyt przyjemne, ale z biegiem czasu tych drugich jest jakby coraz mniej. Wszystkie w jednym poście nie da się opisać, ale to i lepiej, bo w najbliższym czasie tematy typowo dotyczące au pair ucichły, nastała cisza i niecierpliwe oczekiwanie na wyjazd. Więc dziś czas na Roses. Roses było naszą bazą noclegową. Urocza miejscowość nad Morzem Śródziemnym w odległości około 160km od Barcelony. Z jednej strony góry, (chociaż może raczej pagórki?), a z drugiej ciepłe morze. Samo miasteczko nie jest chyba zbyt popularne wśród turystów, a już na pewno nie w drugiej połowie września. Nie znajdziemy tam 200 dyskotek i tłumów rozwrzeszczanych nastolatków, które po raz pierwszy spędzają wakacje bez rodziców. Miejsce w sam raz do nauki hiszpańskiego, bo ciężko uświadczyć kogoś, znającego angielski. Caprabo jest, więc z głodu umrzeć raczej nie da rady.
Widok z balkonu :
Z Roses możemy przepłynąć statkiem do Cadaqués, uroczej miejscowości często odwiedzanej w dzieciństwie przez Salvadora Dalego. O samym miasteczku w innym poście :
Niestety z samego Roses mam niewiele zdjęć. Tu np. kilka ostatnich z dnia wyjazdu :
To jest najpiekniejsze - z jednej strony góry,z drugiej morze. <3
OdpowiedzUsuńte palmy :D:D
OdpowiedzUsuńnie jadłam pieczonych kasztanów, ale chyba mnie zachęciłaś, bo teraz jeszcze bardziej chcę ich spróbować haha :P:P
zostało 17 dni, masakra :D
OdpowiedzUsuńja mam polski jutro i coś czuję, że polegnę :P