niedziela, 18 grudnia 2016

Podróżników historie zasłyszane, cz. 1

Zauważyłam, że ciężko mi przychodzi pisanie o moich podróżach. Od czasu założenia bloga zwiedziłam wiele miejsc, głownie w Hiszpanii, i nie zrozumcie mnie źle, uwielbiam podróżować, jednak to, co najbardziej w tym lubię, są ludzie spotkani po drodze, a nie miejsca, które zwiedzam.
Dlatego też dzisiaj rozpoczynam cykl "Podróżników historie zasłyszane". Poniżej wyjaśnienie skąd się narodził ten pomysł oraz pierwsza historia.


Pracując w hostelu można by napisać książkę o ludziach, których się spotyka. Mimo, że z niektórymi spędziłam jedynie 10 minut na rozmowie podczas śniadania, a z innymi nie rozstawałam się przez kilka dni, to każda osoba zostawiła po sobie pewien ślad: refleksję, piękne wspomnienie, motywacje.
Prawdą jest, że podróżowanie uzależnia, że gdy już raz spróbujesz, to ciężko jest przestać. Głównie właśnie dzięki ludziom, których spotykasz na swojej drodze, dzięki ich historiom, a przede wszystkim dzięki błyskowi w oczach, który zazwyczaj im towarzyszy.
Jak napisał ostatnio jeden z moich znajomych "Identity is the collaboration of everyone around you", dlatego też chciałam podziękować tym właśnie osobom za to, czego się od nich nauczyłam. Również za każde wypite piwo, wino, zjedzoną wspólnie kolację, za chwile pełne śmiechu, śpiewu i tańca, ale przede wszystkim za mądrość, która się ze mną podzielili, bo dzięki niej ciągle jest mi mało, ciągle mierzę wyżej i dalej.

"Nie rezygnuj z marzeń. (...) Nigdy nie wiesz, kiedy okażą się potrzebne."
Dziękuję!

Podróżników historie zasłyszane, 1
 Martin, 32 lata, Irlandia, w paszporcie, bo w sercu zdecydowanie króluje Liverpool. Ojj, jakże ja się co do niego pomyliłam! Na pierwszy rzut oka to taki typowy śmieszek, który pomiędzy jedna praca w Kanadzie i kolejna w Liverpoolu, postanowił pozwiedzać trochę Hiszpanię i Portugalię, zakrapiając wszystko spora ilością piwa. Właśnie w czasie jednej z takich nasiadówek alkoholowych zażartowałam, że to co zrobił kilka dni wcześniej (otóż M. wracając z, jakżeby inaczej, imprezy, spotkał w centrum Sewilli upitego do nieprzytomności Belga i spędził dobrą godzinę pomagając mu wrócić do jego hostelu, sam przy tym nie znając miasta) powinno "nabić" mu kilka punktów w czasie pierwszych randek. Na to on odparł, że ma inną, która powinna być warta dobrych kilka punktów więcej. Nie powiem, wzbudził moja ciekawość, na szczęście nie trzeba go było zbyt długo prosić, żeby opowiedział nam swoja historie. Tak wiec Martin, chudzielec, którego obwód nogi był mniej więcej równy obwodowi mojego ramienia, wybudował dom. Nie, nie w Kanadzie, Liverpoolu czy nawet Irlandii. Nie, wybudował dom w Kambodży. Oczywiście nie dla siebie nawet. Po prostu podczas jednej z podroży dowiedział się, że za tysiąc dolarów można wybudować, pośrodku niczego praktycznie, dom dla jednej z kambodżańskich rodzin bez dachu nad głową. Martin, po otrzymaniu całkiem pokaźnej sumy ze zwrotu podatku, poleciał do Kambodży i spędził miesiąc pracując ramię w ramię z dwoma miejscowymi mężczyznami na budowaniu domu pośrodku dzungli.
Najbardziej w tej całej historii zaimponowało mi nie to, ze M, tak wiele podróżował po świecie, ale to, że pozory tak mylą, a ludzie niezmiernie zaskakują, że pod maską śmieszka kryło się, tak naprawdę, gołębie serce.

 P.S. Rada od Martina: Nie jedzcie na Bali, totalnie przereklamowane.
Ja, Martin i Brandon (jeden z wolontariuszy w naszym hostelu)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz