Pokazywanie postów oznaczonych etykietą au pair. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą au pair. Pokaż wszystkie posty

środa, 31 sierpnia 2016

Chcesz zostać au pair? Podpowiadam jak się do tego zabrać

Do tej pory raczej byłam z osób, które opisywały swoje podróże, doświadczenia. Bardziej dla samej siebie, żebym po latach mogła zajrzeć i zobaczyć ile się przez ten czas zmieniło. Ale pomyślałam, że dzięki tym doświadczeniom, dzięki temu, że byłam już trzykrotnie au pair, mogłabym się z Wami moją wiedzą podzielić, mając nadzieję, że chociaż dla jednej osoby okaże się ten post pomocny.
Moje dzieciątko i ja. Kto by pomyślał, że to już 10 miesięcy... [Minorka, Cala Morell]

1. Zastanów się czy to dla Ciebie

Niby banalne, ale wiele dziewczyn wyjeżdża i przekonuje się na własnej skórze, że bycie au pair nie jest dla nich. Nie lubisz dzieci? Brakuje Ci cierpliwości? Źle znosisz rozłąkę i samotność? Jesteś mało samodzielna? Nie masz ochoty na poznawanie nowych osób i uczenie nowych rzeczy? Nie lubisz się komuś podporządkowywać? Ten wyjazd nie jest dla Ciebie!
Bo oczywiście bycie au pair niesie ze sobą mnóstwo zalet i pięknych momentów (o czym pisałam tutaj), ale to również swojego rodzaju praca. Wychowujesz czyjeś dzieci i to jeszcze może nie tak jak Ty byś chciała, lecz według tego, czego chcą dla nich rodzice. Mieszkasz z obcymi ludźmi, którzy co prawda zazwyczaj stają się Tobie z dnia na dzień bliżsi, ale musisz się dostosować do zasad obowiązujących w ich domu, do ich zwyczajów, tradycji, czy nawet tego, co jedzą.
Bycie au pair to również test na samodzielność. Trafiasz sama, do obcego kraju, miasta, często nawet nie znając języka, którym posługują się ludzie, z którymi mieszkasz pod jednym dachem.
Oczywiście z czasem zyskujesz mnóstwo znajomych, a nawet przyjaciół, z którymi bardzo szybko nawiązujesz naprawdę mocną więź, bo np. przechodzą właśnie przez to samo co Ty, ale początki są ciężkie, nie ukrywajmy. Nawet będąc najbardziej otwartą osobą na świecie, trochę zajmie Ci zaaklimatyzowanie się nowym miejscu.

2. Agencja czy na własną rękę?

Jeśli chcecie wyjechać jako au pair do jednej z krajów Europy, musicie jeszcze zdecydować się czy będziecie korzystały z usług agencji czy raczej decydujecie się na wyjazd na własną rękę.
Ja trzykrotnie wyjeżdżałam odnajdując moje rodzinki na portalu aupair-world.net
Osobiście nigdy nie rozważałam agencji. Dlaczego? Uważam, że to niepotrzebny wydatek. Zazwyczaj same agencje mają kontakt z rodzinami wyłącznie przez maile/telefony/Skype'a, czyli taki, jaki możemy mieć my dzięki wyżej wymienionej stronie. W razie jakiegokolwiek konfliktu/problemu agencja zazwyczaj staje po stronie rodziny, bo to oni płacą więcej (zdarzają się też agencje, gdzie płaci wyłącznie rodzina), zupełnie ignorując wyjaśnienia dziewczyny. Często naciskają na zostanie w rodzinie i próbę rozwiązania problemu. Nawet jeśli au pair już próbowała, a rodzina w swoim postępowaniu nic nie zmieniła. No i ostatecznie, dlatego, że po takich spotkaniach z kimś z agencji, atmosfera w domu pogarsza się, a i tak trzeba czekać na rozwiązanie umowy. W przypadku wyjazdu na własną rękę: nie podoba Ci się coś? Pakujesz się i wyjeżdżasz.
Natomiast jeśli uważasz, że agencja zapewni Ci bezpieczeństwo, którego potrzebujesz, proszę bardzo, rozumiem. Z tym że w tym przypadku niewiele będę mogła pomóc z racji tego, że do tej pory wyjeżdżałam wyłącznie na własną rękę.

3. Działaj!

Zarejestruj się np. na stronie aupair-world.net (nie, nie zapłacili mi za reklamę, a szkoda). Uzupełnij skrupulatnie swój profil. Pozwól rodzinkom się poznać. Opisz nie tylko swoje doświadczenie z dziećmi, ale co lubisz, jak spędzasz swój wolny czas. Dodaj zdjęcia. Z dziećmi, zwierzakiem, z podróży i koniecznie uśmiechnięta :) Zastanów się dobrze czego szukasz. Nie zgadzaj się na pracę z dzieckiem niepełnosprawnym, żeby tylko wyjechać, jeśli nie jesteś pewna czy podołasz. Wybierz kraj. Pewnie już masz taki, który od dawna chciałabyś poznać. Wybierz wiek dzieci. Boi się, że niemowlak wypadnie Ci z rąk, będziesz brzydziła się zmienić pieluchę? To wybierz starsze dzieci i po krzyku. Przemyśl to, w jakim miejscu chciałabyś mieszkać. Jesteś przyzwyczajona do wielkich miast i lubisz mieć wszystko pod ręką? A może lubisz spokój, naturę i nie przeszkadzałoby Ci mieszkanie na wsi?

4. Szukaj! 

Jeśli jest to Twój pierwszy wyjazd i nie masz zbyt wielkiego doświadczenia z dziećmi, to trochę może zająć znalezienie tej właściwej rodzinki. Ale nie poddawaj się!
Nie wahaj się pisać pierwsza do rodzin, które wydają Ci się interesujące. Zazwyczaj to one czekają na aplikacje od au pair, a nie odwrotnie. Zaprezentuj się jak najlepiej, ale nie kłam. Umów się na rozmowę na Skype'ie. Pytaj o wszystko, absolutnie o wszystko! O to co jedzą, co lubią dzieci, jaki wyglądałby Twój plan dnia, czy nie będą im przeszkadzały Twoje weekendowe wyjścia np. na imprezy, czy będziesz miała swój własny pociąg, jaki jest dojazd do centrum miasta, czy mają zwierzęta. To wszystko może zaważyć na tym, czy to będzie rodzina idealna dla Ciebie.

5. Ciesz się i powoli przygotowuj do wyjazdu

Rodzinka wybrana? Wszystko wydaje się być w porządku? No to na co czekasz? Bookuj bilet!
Dopełnij wszystkich formalności. Sprawdź możliwości ubezpieczenia. Zostaw swojej rodzinie dokładny adres przyszłych hostów, ich numery telefonów, imiona, nazwiska. Zastanów się nad kupieniem drobnego prezentu dla Twojej zagranicznej rodzinki. Może coś związanego z Polską? Trochę słodyczy? Dla dzieci ciekawa książka do nauki angielskiego? Sprawdź jaka pogoda będzie w okresie, który spędzisz w danym kraju. Zrób listę rzeczy niezbędnych i powoli zaczynaj pakowanie.

Macie jeszcze jakieś pytania? Piszcie w komentarzach, a chętnie jeszcze podyskutuję o byciu au pair :)


środa, 20 lipca 2016

6 powodów dla których warto zostać au pair

Au pair to temat, który zawsze gdzieś tam wychodzi podczas poznawania nowych ludzi czy rozmów z dalszymi znajomymi, którzy raczej nie są na bieżąco.
Zdałam sobie sprawę, że mój blog to jeden wielki bałagan. Są jakieś notki z jednej podróży, z drugiej, dalej nie dokończyłam relacji z autostopowych wypraw do Amsterdamu czy Budapesztu i nie napisałam chyba nic z mojej aktualnej przygody jako au pair. A jestem tu już 8,5 miesiąca...

Jeśli ktoś za to w przeszłości na bloga zaglądał, powinien wiedzieć, że wcześniej byłam au pair dwa razy.
1) czerwiec 2012 - Murcja
2) lipiec-sierpień 2013 - Cobena (wioseczka 40km od Madrytu)
Jak to się mówi do trzech razy sztuka i w listopadzie 2015 roku wylądowałam w Madrycie, chcąc nie chcąc, wróciłam trochę na "stare śmieci". Wydarzyło się sporo i może jeszcze kiedyś opiszę niektóre ze swoich podróży (albo i nie, jak to mam w zwyczaju), ale w tym momencie chciałabym się skupić ogólnie na samym "programie" i właściwie dlaczego warto zostać au pair (a ten wyjazd pokazał mi, że naprawdę warto).

1) Szkolenie języków obcych
Tym razem do Madrytu przyjechałam po ukończonych studiach licencjackich z filologii hiszpańskiej. Zapewne według założeń uczelni czy moich wykładowców powinnam być w stanie prowadzić wielogodzinne rozmowy z Hiszpanami na temat ich historii. A prawda jest taka, że nauczyłam się tu cholernie dużo. Bo owszem, na studiach mieliśmy mnóstwo słownictwa z poezji czy budowy samochodu, jednak dopiero tutaj dowiedziałam się jak są śpiki, kołysanka czy jak brzmią te mniej cenzuralne słowa. Obcuję z tym językiem 24h/dobę. Zaczynam myśleć po hiszpańsku. To coś, czego studia mnie nie nauczyły. No i kwestia akcentu. Mam dobry słuch, a tym samym obcując cały czas z rodzimymi użytkownikami języka, "przejęłam" trochę z ich wymowy czy intonacji. Jak Hiszpanka nigdy nie będę pewnie mówiła, ale za pół-Hiszpankę, która całe życie spędziła w Polsce, jak najbardziej! (wypróbowane)

2) Poznawanie kultury i samych Hiszpanów
Studia filologiczne mają to do siebie, że oprócz uczenia cię języka, przekazują wiedzę na temat historii, literatury, tradycji. Teoretycznie miałam wszystko opanowane, natomiast mieć szansę przeżyć to wszystko tutaj na miejscu, zobaczenia jak to naprawdę wygląda, a nie tylko na papierze, to dwie różne rzeczy.
Byłam tutaj w czasie Świąt Bożego Narodzenia (prawie), jedząc kilogramy polvorones i turrón, o których słyszałam, wiedziałam, widziałam zdjęcia, ale tak naprawdę nie wiedziałam czym są. Odwiedziłam Walencję przy okazji Las Fallas czy Sewillę w czasie Semana Santa i Feria de Abril. Czy ostatecznie byłam w Madrycie, kiedy ochodzone były Fiestas de San Isidro.
To jeśli chodzi o święta, a co mogę powiedzieć o hiszpańskiej kuchni? Że uwielbiam salmorejo, że jadłam najlepszą tortillę de patatas. Tak wiem, turyści też mogę się tym pochwalić. Ale czy jedli oni taką domową, z wiejskich jaj, przygotowaną starannie przez babcię dla swojej rodziny?
No i sami Hiszpanie. Przyjeżdżając tutaj miałam w głowie ich wyidealizowany obraz, przyznaję. W ciągu ostatnich 8 miesięcy bezpowrotnie straciłam moje różowe okulary, przez które zawsze ich obserwowałam. Ale wiecie co? Dalej ich lubię i to na tyle, że mój pobyt jako au pair zaowocował znalezieniem pracy w hostelu w Sewilli.

3) Podróże małe i duże
Wiadomo, "zarobki" au pair nie zawsze pozwalają na wymarzone wojaże, ale zawsze można coś zwiedzić. Tym sposobem ja przez 8 miesięcy byłam w: Alcala de Henares, Segowia, San Lorenzo de el Escorial, Pedraza, Walencja, La Antilla (Lepe), Alicante, Badajoz, Caceres, Salamanka, Lizbona, Malaga, Granada, Kordoba (dwukrotnie) czy moja Sewilla (dwukrotnie), w której się zakochałam i która już za 2 miesiące będzie mi domem. A już 2 sierpnia płyniemy na Minorkę.

4) Poznanie siebie
Brzmi pompatycznie i strasznie poważnie, ale tak naprawdę jest. Jadąc do obcego kraju, nie znając nikogo, mieszkając u obcych ludzi, nauczy Cię sporo o tobie samej, ale i ogólnie trochę o życiu, trochę o relacjach międzyludzkich. Taki wyjazd weryfikuje Twoje dotychczasowe poglądy czy nawet niektóre znajomości/przyjaźnie.

5) Zyskiwanie nowych przyjaciół
W Madrycie poznałam mnóstwo ludzi z całego świata. Często w podobnej sytuacji: daleko od domu, próbujących poukładać sobie wszystko na nowo w tym ogromnym mieście czy szukających przyjaciół. Mimo, że tak naprawdę możecie widywać się ze sobą tylko kilka miesięcy, to są to naprawdę cenne znajomości, bo czas, który razem spędzacie razem jest bardziej intensywny i nic dziwnego, że czujesz, że to koniec świata żegnając swoją koleżankę z Nowego Jorku, którą znałaś raptem 7 miesięcy. Może później nie będzie się już widywać tak często, ale jestem pewna, że do takich spotkań dojdzie. Nie teraz, nie za 3 miesiące, może nawet nie za rok, ale kiedyś. I może niekoniecznie w Madrycie.

6) Obcy ludzie, którzy stają się dla Ciebie rodziną
Tutaj akurat wszystko zależy od szczęścia. Ja tym razem trafiłam na przecudowną rodzinę. Darzę ich wszystkich ogromnym uczuciem, a sądzę, że nie będzie to nadużyciem jak napiszę, że mojego maluszka to kocham. To ludzie, którzy zgodnie z założeniami programu traktują mnie jak członka rodziny i to nie tylko od święta, ale na co dzień. Nie tylko Ci, z którymi mieszkam, ale i dalsza rodzina, dziadkowie, wujkowie, kuzynki, kuzyni. Jestem pewna jak nigdy, że pozostaniemy w kontakcie i że w Madrycie będę pojawiała się w miarę często. A najbliższa okazja już w 2 miesiące po wyjeździe, czyli 3. urodziny Młodej.



Nie oszukujmy się, au pair jest pracą, i to ciężką pracą, ale wszystkie powody, które wymieniłam powyżej sprawiają, że warto. Dlaczego więc Ty nie miałabyś zostać au pair? :)


wtorek, 1 września 2015

Lengyel, Magyar – két jó barát, együtt harcol, s issza borát, czyli wizyta w Budapeszcie

Czyli polskie przysłowie Polak, Węgier, dwa bratanki, i do szabli, i do szklanki - idealnie obrazuje miłość jaką Polacy darzą węgierską stolicę, a szczególnie w czasie majówki.
Gdzie się człowiek nie obrócił tam Polacy, a też nasz wyścig z liczbą 800 uczestników sprawy nie ułatwił.

Po campingowym ognisku i nocnych śpiewach z trudem zebrałyśmy się na pociąg do centrum. Jednak widok, który spostrzegłyśmy zaraz po wyjściu ze stacji udowodnił, że było warto wcześnie zwlec się z namiotu, który o poranku wydał mi się wyjątkowo wygodny.


Budynek Parlamentu ciągle mnie zachwyca!
Gdy już spokojnie nacieszyłam się widokiem Parlamentu, ruszyłyśmy na spotkanie Budy. A jak Buda, to i Baszta Rybacka.


Kolejne cudne miejsce na mapie Budapesztu
Po pokrzepieniu się Monsterem, który towarzyszył mi całą, jakże nieprzespaną, wyprawę, byłyśmy gotowe na wydawane co chwilę okrzyki zachwytu, które towarzyszyły nam podczas zwiedzania Baszty.
Żeby potwierdzić nasz zachwyt tym miejscem poniżej kilka zdjęć:





Mam kolejny dowód, że to piękne miejsce jest! A jest nim poniższe zdjęcie, czyli Klaudia, która zawsze ucieka przed obiektywem aparatu, dała sobie zrobić zdjęcie.

Tak, tak, to nie fotomontaż, naprawdę dałam się sfotografować!
Jakby samej baszty było mało, to możemy również podziwiać tam Kościół Macieja.

Kościół Macieja
Okolice kościoła
Jeśli chodzi o sam Budapeszt, to zaplanowałyśmy z Kasią wyprawę do tego miasta już jakieś 2 lata temu? To znaczy stwierdziłyśmy, że fajnie byłoby go zwiedzić. Dlatego też, kiedy na pewnym Jarmarku Bożonarodzeniowym w Krakowie dojrzałyśmy szyld, który informował, że w tym miejscu będzie można zjeść langosza, czyli jedno z popularniejszych węgierskich dań, postanowiłyśmy bezwzględnie zapoznać się z tą przekąską. I całkiem słusznie! Chcą przypomnieć sobie zapamiętany 1,5 roku wcześniej smak, ruszyłyśmy po zwiedzeniu baszty na poszukiwania langosza. Chodziłyśmy w kółko wmawiając sobie, że przecież w tak turystycznym miejscu muszą go serwować. Po kilkudziesięciu minutach wróciłyśmy, głodne, do punktu wyjścia. Budapeszt w czasie majówki był wręcz "zalany" Polakami, więc mając koniec języka za przewodnika, podeszłam do jednego z przewodników, który właśnie obwieścił swoim podróżnym początek przerwy. Widać, że Pan nie miał zbyt dobrej pamięci do twarzy, bo zaproponował, żebyśmy ze spróbowaniem langosza poczekały do dnia następnego, kiedy pojedziemy za miasto, bo w Budzie może być ciężko go znaleźć. Podziękowałyśmy grzecznie za zaproszenie i za radę. Miałyśmy nowy cel: przedostać się do Pesztu i odnaleźć langosze.
Zamek Królewski
Widoki z baszty
Może tutaj znajdziemy langosze?
Albo tutaj?
Halo, czy widział Pan może langosza?
Niestety jak się okazało, akurat tego dnia przedostanie się na stronę Pesztu można było właściwie nazwać Mission Impossible. Spokojnie, mosty są, nie trzeba płynąć wpław. Natomiast akurat 1. maja Kimi Räikkönen postanowił, że przecież hej! Jeszcze nie jeździłem sobie w kółko po Budapeszcie wyścigówką, blokując pół miasta, a 1. maja i przyjazd Klaudii to idealna ku temu okazja!
Kimi, nienawidzę Cię, wisisz mi dużego langosza!

Tak, to Most Łańcuchowy. Tego dnia oczywiście również zablokowany.
W pewnym momencie miałyśmy już dość tego miasta, kiedy przeszłyśmy pół miasta, żeby dowiedzieć się, że most, który sobie upatrzyłyśmy, też jest zamknięty.
Humor i dalsza chęć zwiedzania wróciły dopiero po wlaniu w siebie złocistego napoju. Polecam na skołatane nerwy!

Ostatecznie przedostałyśmy się na tę, langoszami płynącą, cudowną stronę Budapesztu. Natomiast sił wystarczyło nam już tylko na wizytę w McDonald's. Ale próbowałyśmy, pamiętajcie!

Przed przyjazdem na camping zdążyłyśmy więc jedynie odkryć, że picie w miejscach publicznych jest dozwolone. Miły akcent na koniec dnia.

Już prawie po stronie Pesztu!
 Natomiast po przyjeździe na camping odkryłyśmy, że wino, które w przeliczeniu na złotówki kosztuje 4,5zł, smakuje najlepiej na świecie. Pamiętajcie, tanie wino jest dobre, bo jest dobre i tanie :)
Pewnie nie tylko my doszłyśmy do takiego wniosku, skoro na imprezie wyścigowej w pewnym momencie organizatorzy zarzucili muzyczkę do Poloneza i cała sala ruszyła w tany. Wykonanie lepsze niż na niejednej studniówce, zapewniam!

Swoją drogą sama impreza miała miejsce na campingu oddalonym od naszego o jakieś 7min piechotą. Zgadniecie co zobaczyłam po przyjściu na jego teren? Tak jest! Nie jedną, lecz dwie(!) budki z langoszem. Nawet już nie chciałam wiedzieć czy były one normalnie otwarte w ciągu dnia. Wolałam myśleć, że nie, by następnego dnia w pełni wyruszyć na spotkanie tego przysmaku już w Peszcie.

Ktoś wytrzymał do końca? Gratuluję! To zostawiam Was z wiadomością, że na bloga wracam, bo za 2 miesiące wracam do słonecznej Hiszpanii i po raz trzeci rozpoczynam przygodę jako au pair. Tym razem 8-miesięczną. Stay tuned!

piątek, 9 sierpnia 2013

Barcelona, prepare yourself. Here I come!



Właśnie tak, wylatuję do domu z Barcelony, co przy moim kupionym bilecie na pociąg Madryt-Barcelona, dzięki któremu wyląduję w najpiękniejszym mieście na świecie o 7 rano 20. sierpnia, co daje mi jeden dzień + 8 godzin, żeby napawać się jego atmosferą. Mało, wiem, dlatego cieszę się, że wszystkie turystyczne must-see mam już odwiedzone.

Co do mojego "życia jak w Madrycie", to skończyło się jakoś ponad tydzień temu. Czemu? Bo dzieci stały się okropne, bo najlepsze koleżanki wyjechały, bo skończyło się abono, bo muszę oszczędzać, więc muszę siedzieć w domu. Ale lipiec był najcudowniejszym miesiącem mojego krótkiego jeszcze życia, a każdą chwilę pamiętam w najdrobniejszych szczegółach. Kolory, zapachy, wrażenia, dźwięki i smaki.
A dlaczego muszę oszczędzać? No bo tej Barcelony mi ciągle mało i 30 sierpnia ruszam w ramach Summer Race na stopa do Barcelony. Wreszcie! I kolejny punkt będzie do odhaczenia z My Bucket List.

To chyba na tyle z nowości. Rzucę trochę zdjęć, chociaż ciągle chodzę tymi samymi drogami i trudno o uchwycenie czegoś nowego.

tak, rozszalałam się z pokazywaniem siebie na zdjęciach na blogu. tak, bo Hiszpania zmienia ludzi.
Plaza de Oriente
Catedral de la Almudena
w drodze do Parque del Oeste
z Parque del Oeste rozciąga się uroczy widok na panoramę Madrytu, niestety o dobre zdjęcie trudno, bo teraz robią tam bodajże jakiś taras widokowy i żeby zrobić zdjęcie trzeba przeciskać ręce przez wąskie kraty
widok na Catedral de la Almudena z Parque del Oeste
ponownie Palacio Real, tym razem z perspektywy Jardines de Sabatini.

No i piosenka, która zawsze towarzyszy mojemu wspominaniu przepięknej stolicy Katalonii.
















wtorek, 23 lipca 2013

lovers in japan

Wszystko dzieje się tu bardzo szybko, a czas pędzi nieubłaganie. Jutro miną dokładnie 4 tygodnie od daty mojego przyjazdu. Nigdy i nigdzie chyba nie czułam się tak dobrze.
Hiszpania, to miejsce nie tylko, gdzie odpoczywam, bawię się, relaksuję, zwiedzam, poznaję nowych ludzi, ale gdzie czuję się po prostu szczęśliwa, gdzie cieszą mnie drobnostki, gdzie zapominam nawet o swoich kompleksach.

Ostatnio robię coraz mniej zdjęć w Madrycie, bo czuję się tu już jakoś tak... 'swojsko', a nie jak zagubiona turystyka. Już czuję, że będę tęskniła.
Mam jednak trochę jakichś sprzed dwóch tygodni. Dziś będzie mieszanka.

moja urocza wioseczka.
Pirruca, czyli jeden z naszych dwóch kotów.
jeden z najsłynniejszych budynków w Madrycie.
Przy Museo del Prado
Prado, które muszę jeszcze odwiedzić, bo 1,5h to zdecydowanie za mało.
Plaza de Cibeles
Parque del Retiro
tym razem z drugiej strony...
jest cudowny, ale moim ulubionym pozostaje jednak barceloński Parc Güell

Palacio Real
z każdej...
... strony.
No i piosenka na dobranoc!

poniedziałek, 15 lipca 2013

bridge

Nie sądziłam, że pisanie w miarę regularnie może być tak trudne biorąc pod uwagę, że popołudnia i weekendy mam wolne.
Ale też z drugiej strony ileż można się zachwycać, że jest się szczęściarą, że miasto piękne, że najchętniej to bym została?
Bo przecież widoki piękne, jedzenie smaczne, alkohol tani, a nowych ludzi nigdzie nie można chyba łatwiej poznać. No i to ich podejście do życia - "mañana", "no pasa nada".

Wczoraj zrobiłam sobie z koleżanką wycieczkę do Toledo. Wróciłam spłukana, ale zadowolona i zakochana. W mieście oczywiście. :)
To typowo turystyczne miejsce, z mnóstwem punktów 'do zobaczenia'. Ale oprócz tego panuje tam niezwykła, nieuchwytna atmosfera, której brakuje mi w tym zapracowanym i pędzącym mieście, jakim jest Madryt. A gdyby nie sklepy, pojedyncze samochody i autobusy, to wszystko wygląda tak, jakby czas zatrzymał się jakieś 200 lat temu.
Ale już nie zanudzam tylko podzielę się zdjęciami.
Drodzy Państwo, przedstawiam Wam Toledo!














nienawidzę zdjęć i zawsze wyglądam na nich jak debil, ale w takim miejscu nie mogłam sobie odmówić.




A, no i piosenka - jak zwykle zgodna z tytułem notki.