niedziela, 7 grudnia 2014

Spacerem wśród amsterdamskich kanałów, cz. 1

Mieliście kiedyś mnóstwo planów, a ostatecznie i tak z ŻADNEGO nic nie wyszło?
No, bo tak jest właśnie ze mną. Miał być Madryt - zrezygnowałam, bo Erasmus. Miał być Erasmus - okazało się, że nie ma dla nas pieniędzy. W taki właśnie sposób wakacje spędziłam w pracy, a co gorsze... w Sosnowcu(!) Lubię swoją pracę, tym bardziej, że ostatnio też zaczęłam prowadzić zajęcia z hiszpańskiego (tak, tak, zostałam lektorem!), ale tęsknię za Hiszpanią i za stopowaniem coraz bardziej.

Dlatego też z tej całej beznadziei postanowiłam powspominać, kiedy ostatnio było fajnie. Tak, czyli wracamy do majówki i spowitego zielonym dymem Amsterdamu.

Po odczekaniu godziny w kolejce pod prysznic, wreszcie mogłyśmy ruszyć na spotkanie z holenderską stolicą. Wyjątkowo zdecydowałyśmy się na tramwaj.
Polecam jedynie, jeśli czyjeś środki są nieograniczone, bo my, biedne studentki, po tej przejażdżce zdecydowałyśmy, że naszym jedynym sposobem przemieszczania się będą nasze, jeszcze zmęczone wczorajszą wędrówką, nogi. No bo co jak co, ale za 2,8, to ja mam 5 lidlowskich piw :P
Moje pierwsze wrażenie po dostaniu się na Leidseplein? Chaos. Komunikacyjny.
Ludzie wpychają się na szyny przed tramwajem i przed auta, a rowery przed wszystkimi.
Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że zaraz zginę pod jakimiś kołami. A większość czasu spędziłyśmy tam na poszukiwaniu informacji turystycznej, jednak bezskutecznie. Może dlatego, że każdy znak wykluczał następny?
Ale to chyba wina tego placu, bo później całkowicie zmieniłam zdanie o mieście, które okazało się poukładane, gdzie trudno się po prostu zgubić.
Leidseplein
Oprócz znikającej informacji turystycznej krwi napsuła nam również pogoda, która wygoniła nas do pobliskiego McDonald'sa, pomimo mojego wewnętrznemu sprzeciwowi względem tego miejsca.


Od razu zaprzyjaźniłyśmy się z tamtejszymi mieszkańcami.
Urocze nadkanalskie kawiarnie.
Po zagrzaniu się, które było w cenie mcdonald'owskiego cheeseburgera, wyruszyłyśmy na poszukiwania słynnego napisu IAMSTERDAM wizytówki miasta.

Piękne Rijksmuseum.
Urokliwe okolice muzeum.
 Zastałyśmy słynny napis w miejscu, w którym się spodziewałyśmy, miła odmiana po sytuacji z informacją turystyczną, jednak tłum turystów biegający z aparatami na szyjach, skutecznie uniemożliwiał sfotografowanie go w całości.

Taki już urok miejsc typowo turystycznych.
Mieniące się kolorami muzealne ogrody.
I ponownie samo muzeum.
Ścieżka rowerowa w okolicach muzeum.

Het Concertgebouw
Postanowiłyśmy pozwolić sobie "zgubić się" w Amsterdamie. Chodziłyśmy właściwie bez celu, czasem mijając po drodze atrakcje turystyczne, dziwiąc się przy okazji temu, że wszystkie Holenderki wyglądają tak samo.

Urocze kamienice!
Tyle Holandii na jednym zdjęciu - kanał i tulipany!
Dzień Dobry Panie Rembrandcie!

Nieuwmarkt, czyli Nowy Targ, który pojawiał się za każdym razem, kiedy się "zgubiłyśmy".
Słynny Dam, który przez ilość śmieci, które się tam przewalały, skutecznie nas odstraszył.

Cóż, patrząc na to, że z tej wycieczki wróciłam ponad pół roku temu, to muszę przyznać, że mam imponujące tempo pisania! Jak tak dalej pójdzie, to może do kolejnej majówki nie skończę opisywać tej wyprawy :)

Trzymajcie się ciepło!

Zapracowana Klaudia.

sobota, 24 maja 2014

10 rzeczy, po których poznasz, że jesteś w Amsterdamie

1. Frytki. Nie pytajcie dlaczego, bo nie wiem, ale to narodowy przysmak Holendrów. Jeśli chcecie coś przegryźć będąc na mieście, nie musicie szukać daleko, bo smażonego na głębokim oleju ziemniaka znajdziecie wszędzie. Pod każdą postacią.

2. Rowerzysta ma pierwszeństwo przed autem, a pieszy przed tramwajem. Podczas pierwszego zwiedzania miasta miałam nieustanne wrażenie, że zaraz zginę pod kołami samochodu bądź roweru, no ewentualnie pod szynami. Komunikacyjny chaos na pierwszy rzut oka.

3. Kiedy robi się zakupy w dwie osoby, a na taśmie kasy znajdą się, broń boziu, piwa w ilości 2 lub więcej, trzeba się przygotować na pokazanie dowodu w liczbie 2. Staje się to absurdalne w momencie, kiedy kupując zioło nie trzeba się w ogóle legitymować.

4. Holendrzy to ekshibicjoniści. Wielkie okna na parterze, przez które widać każdy szczegół pomieszczenia, to nic dziwnego. Widocznie lubią mieć widownię, kiedy siedzą sobie z winkiem na kanapie, oglądając komedie romantyczne.

5. Kanały! Gdziekolwiek byś się nie znalazł, na pewno w promieniu 100m trafisz na jakiś kanał. Z czasem chodzenia po mieście wszystko wygląda tak samo i wydaje się jakbyś krążył w kółko. No okej, my akurat rzeczywiście krążyłyśmy w kółko.

6. Wolność ponad wszystko, czyli porno na żywo, a w razie chęci na seks wystarczy zapukać w szybę okna. Dzielnica czerwonych latarni wita!

7. AH jest sponsorem żywieniowym Twojej podróży. Czyli sklep, który swym niebieskim kolorem wita Cię na każdym rogu. Gdy tam idziecie, nie zapomnijcie o karcie 'Bonus', którą można wyrobić za darmo. Jaki jest sens tej karty, skoro można ją za darmo dostać w sklepie? Też się zastanawiam.

8. Sery, cudowne sery! Rodzajów tyle, że nawet najbardziej wybredne podniebienie powinno zostać ukontentowane. Przy tym wiele sklepów proponuje swoim klientom degustację, co by nie kupować kota w worku.

9. Kamienice w Amsterdamie są bardzo wąskie, a większość z nich wyposażona jest w "hak" tuż pod dachem budynku. Po co? Po to, ażeby można było umeblować mieszkanie, bowiem meble nie mieszczą się w tych wąziutkich klatkach schodowych. Są więc one wciągane przez okna przy pomocy lin oraz owego haku.

10. Holendrzy piją właściwie tylko czarną kawę. Do tego stopnia, że caffe latte nosi u nich nazwę koffie verkeerd, co można przetłumaczyć na polski jako "zła kawa".

A z czym Wam kojarzy się Amsterdam? :)

poniedziałek, 12 maja 2014

Wyścig autostopem Poznań-Amsterdam, part 1

Do Amsterdamu jechałyśmy z wyścigiem. Zwanym po prostu Wyścigiem Autostopem Poznań-Amsterdam.
600 osób, 300 par wyruszyło o 10 ze Starego Rynku w poszukiwaniu wylotówki.
Zmęczone nocną jazdą w pociągu zdecydowałyśmy się dać godzinne "fory" pozostałym parom, szwędając się w tym czasie po mieście.
Mimo tego, kiedy dotarłyśmy na Górczyn, był on już przepełniony błąkającymi się ludźmi w fioletowych koszulkach. Jednak i tym razem podeszłyśmy do tego na spokojnie. Usiadłyśmy pod stacją, szykując pierwsze podróżnicze dzieło sztuki o haśle A2 / Berlin.
Zaczekałyśmy aż para, która stała najwcześniej na drodze prowadzącej do autostrady pojedzie i grzecznie zajęłyśmy ich miejsce. Nie potrwało to długo, bowiem już po chwili machałyśmy z samochodu Maćka pozostałym fioletowokoszulkowcom.
Och, ależ to była przyjemna podróż! Może i tylko do Świecka, ale nasz kierowca okazał się bardzo sympatycznym, a przy tym nie ukrywam, bardzo przystojnym, człowiekiem.
Aż przykro było wysiadać na tej granicy. Tym bardziej, że stacja mieniła się fioletem w mocno przygrzewającym słońcu. Tam niestety nasza dobra passa się skończyła. I to aż na 4 godziny.
Po tym czasie moja towarzyszka zaczęła tracić nadzieję, dlatego właściwie zostałam sama na placu boju.
W wyścigach jednak fajne jest to, że zawsze znajdzie się ktoś, z kim można porozmawiać. I tak właśnie zaczęłam konwersację, która wokół mnie szwendała się w poszukiwaniu podwózki.
W pewnym momencie podjechało dużo auto, na jakieś 7/8 osób, a w środku jedynie kierowca. Widzę, że moi nowi znajomi już już zbierają się do tego, żeby do niego zagadać. Zaczynają się targować i słyszę, że wychodzi na to, iż to kolej dziewczyny. Widzę, że ona nie jest zbyt przekonana. Nie dziwię się, sama jakoś nie lubię bezpośredniego zagadywania kierowców, jednak zagaduję Chodź, podejdziemy razem, może zabierze nas w 2 pary. Podchodzimy więc, ale w połowie drogi wszystkiego mi się odechciewa, kiedy widzę naburmuszoną minę naszego przyszłego interlokutora (ojj, lubię to słowo). No ale, już obiecałam. Pochodzimy.
- Dzień Dobry, nie zabrałby Pan czasem autostopowiczów? <tutaj uśmiech nr 13>
- A gdzie Wy w ogóle chcecie jechać?
- No, docelowo do Amsterdamu, ale może być Berlin, cokolwiek byle do przodu, bo już długo tu siedzimy, a stopujących tylko przybywa.
- No, ale ja jadę tylko do Holandii, nie do Amsterdamu.
- Ależ przecież to cudownie, bardzo by nas to urządzało! <apogeum szczęścia + uśmiech nr 7>
- No nie wiem, zastanowię się jeszcze. To stańcie pod stacją i jak zatankuję, to się namyślę.
- Dobrze, dobrze, to my tam czekamy.
Z sercem przepełnionym nadzieją, ale i niepokojem wróciłyśmy poinformować naszych towarzyszy o przebiegu rozmowy.
Jeszcze nigdy tankowanie nie dłużyło mi się tak jak wtedy.
Kiedy wreszcie Pan, którego tak wypatrywaliśmy, wyszedł ze stacji, wsiadł po prostu do auta, całkowicie nas ignorując.
No to ładnie - przebiegło mi przez myśl - nawet nie chciał nam po prostu tego powiedzieć.
Ale, ale! Nasz kierowca za daleko nie odjechał, bo zajechał pod samiutką stację.
No, teraz tylko trzeba mu wytłumaczyć, że tak naprawdę to wcześniej prowadził rozmowę z dwiema parami. Jednak uśmiech nr 13 oraz uśmiech nr 7 w połączeniu są nie do zdarcia i kierowca zgadza się zabrać dwie pary. W międzyczasie jakieś dziewczyny jak wygłodniałe rzuciły się na naszego wybawcę ze słowami Bo przecież kto pierwszy ten lepszy. Szkoda, że jeszcze wtedy nie wiedziały, że to zdanie tym bardziej oddala je od podwózki.
Plecaki wrzucone do auta i za chwilę możemy ruszać. Daleko nie zajechaliśmy, bo według policji chyba wyglądaliśmy podejrzanie. Jednak szybka kontrola i możemy kontynuować naszą podróż.
Zmęczeni szybko popadaliśmy, co chwilę zasypiając i budząc się.
Dzięki naszemu małomównemu kierowcy gdzieś około 1 w nocy znaleźliśmy się w okolicach miasta Tilburg.
Tam miało pójść ciężko. Stacja widmo, na horyzoncie jedynie 2 auta. Szybka decyzja, my idziemy zagadnąć właściciela jednego pojazdu, a nasi towarzysze drugiego.
Niestety auto wyglądało jak porzucone ze względu na to, że jego kierowcy nie było widać w promieniu 50km. Czekałyśmy, ale bez rezultatu. Na szczęście naszym znajomym poszło lepiej i załatwili podwózkę również nam. Niedaleko co prawda, ale trafiliśmy już na drogę, która prowadziła do Amsterdamu, gdzieś pod miejscowość Dordrecht. Okej, na miejscu już trzeba się rozdzielić, przecież to niemożliwe, żebyśmy znowu złapali wspólnie stopa. My poszłyśmy w jednym kierunku, a Iza i jej towarzysz, który z niewiadomych powodów nie chciał wyjawić swojego imienia, w odwrotnym.

Podeszłyśmy pod stację. Tam spotkałyśmy przesympatycznego kierowcę tira, który niestety nie mógł nas podwieźć, ale starał się nam pomóc jak tylko mógł, wypytując przyjeżdżających w naszym imieniu.
Kiedy nasi znajomi nie wracali, dotarło do nas, że musiało im się udać wydostać ze stacji. Szczęściarze.
Znudzone oczekiwaniem rozpoczęłyśmy partyjkę w karty. Pochłonięte grą nie od razu usłyszałyśmy jak pracownik stacji zapukał nam w szybę, a następnie gestem przywołał mnie do siebie.
Okazało się, że Pan chciał nas po prostu poczęstować kawą. Takie gesty i tacy ludzie sprawiają, że podróże stopem zawsze wspomina się z uśmiechem na ustach.
Po kawce i chwilowym zagrzaniu rąk, wróciłyśmy do naszej partyjki makao. I tym razem nie potrwało to długo, bo zagadał nas egzotycznie wyglądający Pan mówiąc, że on jedzie do Rotterdamu, a jego kolega do Amsterdamu. I że on nas bardzo chętnie podwiezie, a nawet spróbuje namówić znajomego, żeby nas zabrał bezpośrednio do stolicy.
Kolega jednak chyba niezbyt był sympatycznie do nas nastawiony, bo skończyło się na Rotterdamie. Dobre i to o 4 w nocy. Po drodze jeszcze zajechaliśmy do centrum, bo nasz kierowca był umówiony ze znajomymi. O każdym swoim szczegółowo nas informował jakby nie chcąc zwiększać naszego stresu.
Rozmowa szła gładko. Pan poczęstował mnie papierosem, opowiadając o swojej ojczyźnie - Maroko oraz życiu na emigracji.
Nie wiem czy wiecie, ale na przykład w Hiszpanii Marokańczycy nie cieszą się zbyt dobrą opinią. Po tej przejażdżce kompletnie nie wiem dlaczego.
Dojazd na roterdamską stację, pożegnanie. Ledwie zdążyłam wyciągnąć swoje kanapki z plecaka, a obok nas pojawiła się Iza i Chłopak "Jestem zbyt tajemniczy, by zdradzić Wam swoje imię".
Oni jak widać również zbyt daleko nie zajechali. My, jak to kobiety, zaczęłyśmy plotkować, a w tym czasie jedyny przedstawiciel płci brzydkiej w naszym towarzystwie na chwilę zniknął.
Jak się okazało, nie próżnował, bo załatwił nam wszystkim transport na lotnisko w Amsterdamie.
Zasypiając na plecakach dojechaliśmy do naszego celu.
Lotnisko - nie najłatwiejsze miejsce, dlatego nasz wybór padł już na pociąg do centrum.
4,50e z głowy, ale komfort pełen. O 6:15 po raz pierwszy postawiliśmy stopę na amsterdamskiej ziemi.
I do tej pory nie wiem, co nas podkusiło, żeby dać się namówić Chłopakowi "Jestem zbyt tajemniczy, by zdradzić Wam swoje imię" na poranny spacerek na camping.
Tak, jakieś 6km, z ogromnymi plecakami w deszczu. Gubiąc się jeszcze po drodze z 3 razy, bo GPS uznaje, że przecież zawsze można płynąć kanałem.
Amsterdam powitał nas deszczem.
W ten sposób dopiero przed 9 rano zjwiliśmy się na mecie wyścigu. Ledwo żywi. Zajmując 77. miejsce i dowiadując się, że Chłopak "Jestem zbyt tajemniczy, by zdradzić Wam swoje imię" tak naprawdę ma dużo krótsze imię, bo Łukasz.
Wszystko co słyszeliście o rowerach w Amsterdamie to prawda.
Jeszcze cichy Amsterdam przed 7 rano.
PS. Trzymajcie kciuki, żeby wszystko poszło po mojej myśli, a już od połowy września będę pisała do Was ze słonecznego Kadyksu :)

niedziela, 27 kwietnia 2014

I'm going on an adventure!


Tak jest!
Odkąd wróciłam we wrześniu z wyprawy stopem do Barcelony, myślałam tylko o kolejnym wyjeździe.
Ale brak czasu, brak pieniędzy.
Wreszcie jednak się doczekałam. W środę wyruszam z Poznania do Amsterdamu. Ja, moja przyjaciółka i jakieś 598 innych osób.
I właśnie tego mi brakowało. Jakiejś przygody, czasu tylko dla siebie, bez zmartwień. Tylko my i kilometry autostrady. My i Amsterdam.
Tym bardziej, że ostatnio cały czas zajmowały mi uczelnia, korepetycje i projekt Tandem. (jeśli ktoś jest z Katowic, to zapraszam! :))

Już możecie obawiać się zdjęć, którymi "zaleję" Was po powrocie. Ale nie od razu, bo jeszcze czeka mnie wycieczka do Zakopanego. 120 Erasmusów, a do ogarnięcia ich tylko kilka osób.

A do Amsterdamu jadę, żeby odhaczyć dwa punkty z mojej The Bucket List.
Obym tylko zdołała tam dojechać!

Zostawiam Was jeszcze z piosenką, której teledysk nieustannie wzbudza we mnie chęć do rzucenia wszystkiego i ruszenia przed siebie.


czwartek, 6 marca 2014

subiektywny ranking najlepszych serialowych czołówek.

Intro, (tak, w tytule posta użyłam słowa czołówka, bo nie byłam pewna czy odmienić intro czy nie :P) to coś na co wielu nie zwraca uwagi lub coś, co wręcz irytuje rzesze fanów wyczekujących każdego odcinka. Ostatnio oglądając pewien serial dotarło do mnie, że sama mam zarówno swoje ulubione, ale też takie, które mimo, że trwają ledwie kilkanaście sekund, muszę je przewinąć.
Ale dzisiaj przedstawię te, które lubię i nie są dla mnie męczarnią, a stanowią fajne dopełnienie serialu.

1. Suits
Niby nic. Nowy Jork, garnitury, dwóch kolesi. No okej, ale primero, Nowy Jork uwielbiam (chociaż nie byłam. a może właśnie dlatego...), segundo, świetnie skrojone garnitury, i tercero, to nie byle jacy kolesie, a Gabriel Macht (którego pokochacie od pierwszego odcinka) i Patrick J. Adams. Do tego piosenka wpadająca w ucho, którą nucę za każdym razem, a i tak udaje mi się jedynie poprawnie wyśpiewać 'greenback boogie'.

2. Sherlock
Tutaj z kolei na głównym planie inne miasto - Londyn. I to taki Londyn, do którego zaraz chciałabym się wybrać (okej, licząc też przy okazji na przypadkowe spotkanie Benedicta Cumberbatch <3). Piękne ujęcia. Poza tym jest w nim coś tajemniczego, odrobinę niepokojącego, ale tylko ciutkę. A dla mnie zapowiadającego już za chwilę cudownie spędzone 1,5h. A tego wszystkiego dopełnia idealnie wpasowujący się klimat serialu motyw muzyczny.

3. Hannibal
Czyli wariacje na temat soku żurawinowego aka krwi. Niby nic, muzyki do tej pory nie zapamiętałam, ale jest dziwne i bardzo niepokojące, całkowicie pasuje do samego serialu, a to przecież podstawa.

4. Misfits
Tutaj właściwie całość robi muzyka. Dynamiczna, idealna do pogibania nogą w momencie oczekiwania na serial. Jeszcze chyba żadna piosenka tak nie pasowała do samego serialu, do jego atmosfery i tematyki.

5. Game of Thrones / Gra o tron
Przy takim serialu nawet przy intro nie mogłoby być wtopy. Niby troszkę przydługie, ale nigdy nie nudzę się ani przez sekundę. Zostajemy zabrani w krótką podróż po Westeros. A ta muzyka! Przecież nawet jak się zamknie oczy, to od razu słychać, że zaraz zostanie nam zaserwowany serial o tematyce fantasy.

6. Dexter
Przyznam się, że tego serialu akurat nie oglądam. Natknęłam się na info przygotowując tę notkę. I jestem zachwycona! Naprawdę po obejrzeniu go mam ochotę zaraz zabrać się za pierwszy sezon. To jedno z niewielu intro, gdzie nie zwracam nawet uwagi na muzykę, dla mnie w tym momencie staje się mało istotnym tłem, bo ujęcia są cudowne, z dbałością o każdy szczegół.

7. Lekarze
To na koniec coś z naszego rodzimego podwórka. Pomysłowe, przyjemne dla oka. Coś w podobnym stylu stworzyli twórcy serialu Hotel 52. Nigdy nie widziałam, a czołówkę pamiętam. Co łączy wszystkie intro, które dzisiaj pokazuję, to fakt, że aktorzy występują w nich w niewielkiej ilości. No i właśnie o to chodzi, jak dla mnie bohaterzy uśmiechający się do kamery i machający do widzów średnio interesują.

A Wam jakiekolwiek zapadły w pamięć? W ogóle zwracacie uwagę na serialowe czołówki?

sobota, 22 lutego 2014

cinco canciones #6

Przez kilka tygodni miałam muzyczny zastój. Jeśli spojrzy się do kalendarza od razu można się domyśleć, że jej przyczyną była sesja. Tak, to te mityczne słowo, którym studenci zawsze straszą licealistów, kiedy ci narzekają na maturę. To moja trzecia sesja i dała o sobie znać przede wszystkim nieprzespanymi nocami, i brakiem czasem na cokolwiek poza językoznawstwem, gramatyką czy historią.
Ale już wracam. Z nowymi pięcioma propozycjami.

Swoją drogą oglądaliście Brit Awards? Ja oglądam regularnie od kilku lat, w tym oczywiście nie mogłoby być inaczej, skoro wystąpiło moje kochane Bastille czy Arctic Monkeys. Kto nie oglądał niech szybko nadrobi mix jaki zafundowało nam Bastille z Rudimental czy mowy Alexa Turnera.

   1.   Lorde - Royals
"I've never seen a diamond in the flesh
 I cut my teeth on wedding rings in the movies
 And I'm not proud of my address
 In the torn up town, no post code envy"
   2.   Grizzly Bear - Two Weeks
"Every time you try
Quarter half the mile
Just like yesterday
I told you I would stay"
   3.   Ásgeir - Torrent
 "Merciless though the wind takes hold with freezing cold
  Come, my friend, sit with me; take council in the warmth"
   4.   Basia Bulat - It Can't Be You
"If it’s fire for the poor and their feathers
 You tar me with the glue
 I never dreamed that you would be the one
 To shoot me down so soon"
   5.   The National - I Need My Girl
 "I am good, I am grounded
  Davy says that I look taller
  I can’t get my head around it
  I keep feeling smaller and smaller
  I need my girl"

Do usłyszenia za tydzień!

czwartek, 13 lutego 2014

z Francji do Polski przez Luksemburg!

Właśnie zdałam sobie sprawę, że mimo tego, iż swoją pierwszą autostopową przygodę zakończyłam 5 miesięcy temu, do tej pory nie opisałam naszych perypetii z drogi powrotnej.
Ostatni raz, kiedy pojawiła się tu notka z Summer Race, byłyśmy z Josie w Montpellier.
Cudne miasto, a dodatkowo zmęczone już trochę podróżą nie chciało nam się ruszać z wygodnego mieszkania Nicolasa, gdzie była zapewniona bieżąca woda, wygodne miejsce do spania i jedzenie.
Dlatego na odpowiedniej stacji benzynowej znalazłyśmy się dopiero około 14.
Montpellier. Pożegnalne zdjęcie. Brawo Klaudia, głupia mina zawsze w cenie!
Po zregenerowaniu sił wrócił mój optymizm. I słusznie, bo nie minęło wiele, a z pomocą przyszła nam sympatyczna Francuzka, która na szczęście dobrze posługiwała się językiem angielskim. Okazało się, że to dlatego, iż pracuje na statku wycieczkowym. Z rozrzewnieniem wspominała Gdańsk i naszą polską żubrówkę. Z jej pomocą znalazłyśmy się w okolicach Orange.
Tam również nam się udało, po raz pierwszy jechałyśmy tirem z kierowcą, który nie był Polakiem.
(Hmm, bo nie wiem, czy wspominałam, ale polskich kierowców na europejskich autostradach nie trudno spotkać.) Niestety wiązało się to z problemami komunikacyjnymi. Bo francuski dla niego bleee, a po hiszpańsku poquito. Uczepiłam się tego hiszpańskiego zadowolona, że jednak nie będzie tak źle. Jednak te jego poquito, jednak nie odpowiadało mojemu poquito. Okej, rozmawiać nie musimy, ale trzeba jakoś go poinformować, że do samego Lyonu jechać nie chcemy, tylko, żeby wysadził nas na ostatniej stacji benzynowej na autostradzie. W drodze do Barcelony dowiedziałyśmy się jak powiedzieć autostrada po francusku, ale reszta nas przerosła. Z pomocą przyszedł nam Nicolas, który całą formułkę wysłał nam sms-em, a że nawet tego przeczytać nie potrafiłyśmy, to tylko zamachałyśmy naszemu kierowcy telefonem przed nosem. Po tym jak pokiwał głową i z uśmiechem powiedział okay, uznałyśmy umowę za zawartą.
Niestety nasze zadowolenie nie trwało długo. W pewnym momencie bach!, usłyszałyśmy duży hałas. Cała krew odeszła mi z twarzy, ale nic, kierowca poprzeklinał pod nosem, ale jedzie dalej. No, ale kiedy zaczęło strasznie śmierdzieć nie miałyśmy już wątpliwości. Z pewnym trudem nasz kierowca dojechał do zajazdu. A właściwie to za duże słowo, bo była tam tylko toaleta. No nic, po serii gestów, mieszance słów po angielsku i hiszpańsku, zrozumiałam, że możemy zostać w tirze, nie ma problemu, ale trochę to potrwa zanim ktoś przyjedzie mu z pomocą. Podziękowałyśmy grzecznie i postanowiłyśmy mimo wszystko spróbować szczęścia, które, umówmy się, w tym miejscu musiałoby być ogromne, a w razie czego skorzystać z propozycji sympatycznego pana.
Do tej pory nie mogę się nadziwić, że właściwie po niedługich poszukiwaniach zatrzymał się przy nas Holender i to taki, który zmierzał do Lyonu. No, tutaj nie musiałyśmy się długo zastanawiać, bo lepiej chyba w tym miejscu trafić nie mogłyśmy.
Jak to Holender, pan świetnie posługiwał się językiem angielskim, aż czasem wstyd mi było, że mężczyzna prawie w wieku mojego dziadka mówi właściwie lepiej niż ja. Po krótkiej rozmowie okazało się, że nasz kierowca wraca do domu. Coś wtedy zaświtało nam w głowie i poprosiłyśmy, aby pokazał nam, jaką trasą będzie jechał. Szybka decyzja. Czy możemy jechać z panem aż do Luksemburga?
Dlaczego tak? Bo osobiście nie przepadam za Francją, jeśli chodzi o stopowanie, więc ciągle przyświecała nam myśl Byle do Niemiec! Nasz kierowca był najbardziej pozytywną postacią, którą spotkałyśmy na naszej trasie liczącej sobie 4 tysiące kilometrów.
Był lekarzem, który w niedługim czasie wybierał się do Afryki na misję, a sam zwiedził całą Europę w młodości. Opowiadał nam o swojej pracy, o eutanazji, o tym jak wygląda cała procedura.
Meloman, który wymyślił nam grę na odgadywanie kompozytorów płynącej z głośników muzyki poważnej. Akurat jeśli chodzi o ten gatunek, nie jestem ekspertem, ale ku rozbawieniu naszego kierowcy Chopina odgadłyśmy po kilku sekundach. Jako jedynego.
Zaprosił nas na kawę i croissanty. Mój pierwszy, prawdziwie francuski croissant.
Około 21. zatrzymaliśmy się na piknik, a auto naszego wybawcy wyposażone było nawet w maluteńką kuchenkę, dzięki czemu zostałyśmy poczęstowane gorącą zupą z klopsikami. Do tego chlebek, pyszny holenderski ser i winko.
Uczta Mistrzów i nasz Wybawca.
 Specjalnie dla nas zrobił przerwę na chwilę snu, żebyśmy znalazły się w Luksemburgu o 6 rano, a nie o trzeciej w nocy. Po dojechaniu na miejsce jeszcze raz zostałyśmy zaproszone na croissanta i kawkę.
No sami powiedzcie, czyż nie cudowny człowiek? A dodatkowo podarował nam jeszcze małą wyprawkę, na którą składał się ten cudowny ser czy jakieś batoniki.
Wracając do Luksemburga, jest to dobre miejsce dla autostopowiczów. Tak jest, darmowy prysznic! I to o najwyższym standardzie, z jakim spotkałyśmy się do tej pory. No, a przy okazji chyba najtańsze papierosy w krajach europejskich, które płacą w ojro.
Luksemburg. Czyli kiedy kończą się kartony, na pomoc przybywa karimata! Klaudia - autostopowiczka z krwi i kości.
Pomimo dużego ruchu na tej ogromnej stacji benzynowej trochę trwało zanim ktoś się zlitował nad dwiema sierotkami. Kiedy już to się stało, naszym kierowcą okazał się ponownie Polak, z którym chwilę później ruszałyśmy w kierunku Köln przy okazji dużo rozmawiając o Górnym Śląsku.
Kolonia okazała się dla nas pechowa, bo spędziłyśmy tam kilka dobrych godzin. Zdesperowane zrobiłyśmy więc tabliczkę z napisem next petrol station, licząc, że następna okaże się szczęśliwsza. Pomogło, zatrzymał się Niemiec w BMW, który całe przednie siedzenie miał zapełnione papierosami i prezerwatywami. Niemniej udało nam się dotrzeć w jednym kawałku gdzieś pod Dortmund. Tam poszło dość szybko i znalazłyśmy podwózkę do Hannoveru. W pełnym komforcie, w dużym aucie. Pod wieczór byłyśmy więc w Hannoverze. Tym razem już pełne nadziei na szybki dojazd do domu. Bo przecież Berlin tak blisko, z Poznaniem też nie najgorzej. I znowu tyłek nasz został uratowany przez Polaka, który trudnił się sprowadzaniem przyczep z Holandii. Z nim miałyśmy jechać aż do granicy. Po krótkiej rozmowie jednak nasze plany uległy zmianie. Albowiem okazało się, że pan kierowca musi dostarczyć przyczepę do Sosnowca. Postanowiłyśmy więc z Josie, że skoro mamy taką okazję, to ja pojadę z panem aż na Zagłębie, a jej znajdziemy podwózkę do Poznania na granicy. Tak też się stało. Po wielu postojach, drzemkach i wypalonych papierosach, następnego dnia około 15 czekałam na autobus na Dąbrówce, który miał mnie zawieź praktycznie pod dom :)
Co tu dużo powiedzieć, ta wyprawa była przygodą mojego życia. Odzyskałam wiarę w ludzkie dobro, jakkolwiek patetycznie to nie zabrzmi, i zakochałam się. W autostopowaniu oczywiście. Dlatego też nie mogę się doczekać majówki, kiedy to obieram z przyjaciółką kurs na Amsterdam.

Mapka naszej podróży z Montpellier do domu.

 


W sumie przejechałyśmy 2 115km. I to licząc od Montpellier, a nie od Barcelony.
Najdłuższa droga jednym autem: Hannover - Sosnowiec: 779km.
Zlitowało się nad nami na tej trasie 7 kierowców, w tym tylko jedna kobieta. 2 Francuzi, Holender, 2 Polacy, 2 Niemcy.

sobota, 25 stycznia 2014

cinco canciones #5 + hello again Madrid!

Zanim pokażę, w jakich piosenkach zasłuchiwałam się w tym tygodniu, mam małe info.
Założyłam tego bloga, kiedy znalazłam rodzinkę, do której miałam wyjechać po raz pierwszy jako au pair.
Wychodzi na to, że po raz trzeci mogę Was poinformować, że latem wybieram się do Hiszpanii.
Rodzinka mieszka zaledwie 6km od miejsca, w którym byłam rok temu. Zdecydowałam się na tę samą okolicę, bo uwielbiam Madryt. Zawsze się coś dzieje, jest mnóstwo ludzi, z którymi można się spotkać, no i obiecałyśmy sobie z dziewczynami, że za rok też się spotkamy. I też w Madrycie. Nie wiem, czy dziewczyny wywiążą się z danego słowa, ale ja tak i to z największą przyjemnością. :)
To tyle ode mnie, a teraz trochę muzyki na czas sesji!

   1.   Hozier - Take Me To Church

"If the Heavens ever did speak
She is the last true mouthpiece
Every Sunday's getting more bleak
A fresh poison each week"
   2.    Vance Joy - Riptide
"I was scared of dentists and the dark,
I was scared of pretty girls and starting conversations,
Oh all my friends are turning green,
You're the magicians assistant in their dreams."
   3.   George Ezra - Budapest
"My friends and family
They, don’t understand
They fear they'’d lose so much
If you took my hand"
   4.   London Grammar - Strong
"I have a feeling deep down you’re caught in the middle
If a lion, a lion, roars would you not listen?
If a child, a child cries would you not give them"
   5.   Arctic Monkeys - Do I Wanna Know?
"Crawling back to you
Ever thought of calling when you've had a few?
'Cause I always do
Maybe I'm too
Busy being yours to fall for somebody new
Now I've thought it through
Crawling back to you"

 Do usłyszenia za tydzień!

sobota, 18 stycznia 2014

cinco canciones #4

Kolejna sobota - kolejne pięć piosenek, które ostatnio zapętlałam z uporem maniaka oraz kolejny ranking, którego nikt nie czyta, a co gorsza, nikt nie słucha :)

Na początek piosenka, która jest świetnie znana fanom pewnego serialu.
   1.  Psapp - Cosy in the rocket
"Tick tack toe, you're fitting into place
And now the old ways don't seem true
Stick stop blue you're only shifting
In the same old shape you always do"
   2.   Agnes Obel - Riverside
"Down by the river by the boats
Where everybody goes to be alone
Where you won't see any rising sun
Down to the river we will run"
    3.   Kankouran - Rivers
"When the money runs tight
Its alright, alright
Im rich in love for you"
    4.   Sarah Blasko - We Won't Run
"Longing to leave
But begging to feel that
Something will make you stay
Gotta believe that this all leads
Somewhere we've never been"
    5.   Warpaint - Billie Holiday
"As a matter of taste to be exact,
he's my dear as a matter of fact.
No muscle-bound man can tear me away from my guy."

 Do usłyszenia za tydzień!

sobota, 11 stycznia 2014

cinco canciones #3

Czas na część trzecią!

   1.   Benjamin Francis Leftwich - In The Open
"When you're done with rolling all the dice
And you've wrapped them up and thrown the to the sky
Will you walk the river where we used to hide"
   2.    Peace - California Daze
"She tastes like sunlight and she's always gonna be there in the back of your mind
Is there time to rewind?
Were you born to live or born to die?
Forget and forgive, there's a place you can live"
   3.    Mumford & Sons - Hopeless Wanderer
"So leave that click in my head
And I will remember the words that you said
Left a clouded mind and heavy heart
But I was sure we could see a new start"
   4.   Ryan Adams - Wonderwall (Oasis' Cover)

"And all the roads we have to walk are winding
And all the lights that lead us there are blinding
There are many things that I would like to say to you
But I don't know how"
    5.   Ed Sheeran - I See Fire
"Call them out father, oh,
Hold fast and we will
Watch the flames burn auburn on
The mountain side
Desolation comes upon the sky"

Do usłyszenia za tydzień!

sobota, 4 stycznia 2014

cinco canciones #2

I po tygodniu ponownie spotykamy się przy okazji mojej propozycji pięciu piosenek na ten tydzień.

   1.   Tom Odell - Another Love
"And I’d sing a song, that’d be just ours
But I sang them all to another heart
And I wanna cry I wanna learn to love
But all my tears have been used up"
   2.   MS MR - Dark Doo Wop
"If we're gonna die, bury us alive
If they're searching for us they'll find us side by side"
   3.   Haim - Falling
"Oh and in the middle,
I hear the voices and they're calling for me now (I know)
And nothing's gonna wake me now
Cause I'm a slave to the sound"
   4.   Ben Howard - Further Away
"But you've been climbing shoulders around you
Trying to reach the big blue sky
And all above you is just the blackness, darling
And everything below you dies"
   5.   Daughter - Run
"But he is restless at night, he has horrible dreams
So we lay in the dark, cos we’ve got nothing to say
Just the beating of hearts like two drums in the grey"
I jak Wam się podoba? Lepsze propozycje od tych zeszłotygodniowych?

Do usłyszenia za tydzień!