niedziela, 7 grudnia 2014

Spacerem wśród amsterdamskich kanałów, cz. 1

Mieliście kiedyś mnóstwo planów, a ostatecznie i tak z ŻADNEGO nic nie wyszło?
No, bo tak jest właśnie ze mną. Miał być Madryt - zrezygnowałam, bo Erasmus. Miał być Erasmus - okazało się, że nie ma dla nas pieniędzy. W taki właśnie sposób wakacje spędziłam w pracy, a co gorsze... w Sosnowcu(!) Lubię swoją pracę, tym bardziej, że ostatnio też zaczęłam prowadzić zajęcia z hiszpańskiego (tak, tak, zostałam lektorem!), ale tęsknię za Hiszpanią i za stopowaniem coraz bardziej.

Dlatego też z tej całej beznadziei postanowiłam powspominać, kiedy ostatnio było fajnie. Tak, czyli wracamy do majówki i spowitego zielonym dymem Amsterdamu.

Po odczekaniu godziny w kolejce pod prysznic, wreszcie mogłyśmy ruszyć na spotkanie z holenderską stolicą. Wyjątkowo zdecydowałyśmy się na tramwaj.
Polecam jedynie, jeśli czyjeś środki są nieograniczone, bo my, biedne studentki, po tej przejażdżce zdecydowałyśmy, że naszym jedynym sposobem przemieszczania się będą nasze, jeszcze zmęczone wczorajszą wędrówką, nogi. No bo co jak co, ale za 2,8, to ja mam 5 lidlowskich piw :P
Moje pierwsze wrażenie po dostaniu się na Leidseplein? Chaos. Komunikacyjny.
Ludzie wpychają się na szyny przed tramwajem i przed auta, a rowery przed wszystkimi.
Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że zaraz zginę pod jakimiś kołami. A większość czasu spędziłyśmy tam na poszukiwaniu informacji turystycznej, jednak bezskutecznie. Może dlatego, że każdy znak wykluczał następny?
Ale to chyba wina tego placu, bo później całkowicie zmieniłam zdanie o mieście, które okazało się poukładane, gdzie trudno się po prostu zgubić.
Leidseplein
Oprócz znikającej informacji turystycznej krwi napsuła nam również pogoda, która wygoniła nas do pobliskiego McDonald'sa, pomimo mojego wewnętrznemu sprzeciwowi względem tego miejsca.


Od razu zaprzyjaźniłyśmy się z tamtejszymi mieszkańcami.
Urocze nadkanalskie kawiarnie.
Po zagrzaniu się, które było w cenie mcdonald'owskiego cheeseburgera, wyruszyłyśmy na poszukiwania słynnego napisu IAMSTERDAM wizytówki miasta.

Piękne Rijksmuseum.
Urokliwe okolice muzeum.
 Zastałyśmy słynny napis w miejscu, w którym się spodziewałyśmy, miła odmiana po sytuacji z informacją turystyczną, jednak tłum turystów biegający z aparatami na szyjach, skutecznie uniemożliwiał sfotografowanie go w całości.

Taki już urok miejsc typowo turystycznych.
Mieniące się kolorami muzealne ogrody.
I ponownie samo muzeum.
Ścieżka rowerowa w okolicach muzeum.

Het Concertgebouw
Postanowiłyśmy pozwolić sobie "zgubić się" w Amsterdamie. Chodziłyśmy właściwie bez celu, czasem mijając po drodze atrakcje turystyczne, dziwiąc się przy okazji temu, że wszystkie Holenderki wyglądają tak samo.

Urocze kamienice!
Tyle Holandii na jednym zdjęciu - kanał i tulipany!
Dzień Dobry Panie Rembrandcie!

Nieuwmarkt, czyli Nowy Targ, który pojawiał się za każdym razem, kiedy się "zgubiłyśmy".
Słynny Dam, który przez ilość śmieci, które się tam przewalały, skutecznie nas odstraszył.

Cóż, patrząc na to, że z tej wycieczki wróciłam ponad pół roku temu, to muszę przyznać, że mam imponujące tempo pisania! Jak tak dalej pójdzie, to może do kolejnej majówki nie skończę opisywać tej wyprawy :)

Trzymajcie się ciepło!

Zapracowana Klaudia.

1 komentarz:

  1. Ohh ja wazne ze udalo Ci sie zobaczyc kawalek swiata ;)
    Cieplo pozdrawiam ! x

    OdpowiedzUsuń