sobota, 12 października 2013

summer race, day 4.

Tej nocy wyspałyśmy się jak nigdy podczas naszej autostopowej wyprawy. Josie wychodząc z naszej jednodniowej sypialni, spotkała pana, Polaka, który również postanowił udzielić gościnności na swojej pace zielonokoszulkowcom. Zawsze miło było ich spotykać na drodze i wymieniać się wrażeniami z drogi.
Po ogarnięciu się do takiego stanu, żeby chociaż kierowcy nie dodawali gazu widząc nas gdzieś na poboczu, nasi wybawiciele zaprosili nas na śniadanie. Kiedy my jeszcze ze smakiem pałaszowałyśmy śniadanie, nasi zieloni-znajomi poszli już stanąć przy wspomnianym wcześniej znaku. Nie minęło 5 minut jak ze śmiechem na ustach wróciła po rzeczy mówiąc, że mają podwózkę do samej Barcelony. Tak, można powiedzieć, że oddałyśmy tego stopa za śniadanie. No cóż, zdarza się. Chwilę potem moja towarzyszka przyszła z nowiną, że pan Mariusz spotkany na parkingu jedzie do Walencji i może nas podwieźć. Szybkie przypomnienie mapy Hiszpanii... No to cudnie, bo jest duża szansa, że będzie jechał przez Barcelonę. Okazuje się jednak, że panu chodziło o miejscowość we Francji - Valence. No cóż, ale nie będziemy kręcić nosem, zawsze to kawałek do przodu, wsiadamy! Szybkie pożegnanie z panami, którzy okazali nam tak wiele życzliwości, a jeszcze pan Tomek wcisnął mi nasz późniejszy obiad, którym były sałatki z tuńczykiem, mówiąc, że przecież on już wraca do Polski, że nie zje, a nam przecież na pewno się przyda.
Droga minęła szybko, za oknami piękne widoki, a nasz kierowca bardzo rozmowny. Chętnie pozuje do zdjęć, a nawet wydaje się ich domagać.
Pan Mariusz w drodze do Valence.
Pamiątkowe zdjęcie.
W Valence, jakby inaczej, również spotykamy Polaka na parkingu. Również takiego, który nie jedzie w naszym kierunku. Jakiś czas paradowałam z tabliczką powoli zdając sobie sprawę, że już blisko, że teraz to na pewno damy radę. Chwilę później zatrzymał się przy mnie pewien Francuz, który zaoferował się zabrać nas do Marsylii. Co prawda Montpellier bardziej by nas urządzało, ale taki kawał do przodu... Nie sposób odmówić. Wracając jednak po rzeczy i moją towarzyszkę podróży okazało się, że rozmawia z innym Polakiem, który powiedział, że może nas zabrać do Montpellier za pół godziny. Szybka decyzja i już lecę do Francuza próbując słowami 'Merci, merci' i gestami dać mu do zrozumienia, że dziękujemy, ale pojedziemy jednak z tamtym panem.
Jedziemy do Montpellier!
I tak oto po kilku godzinach znalazłyśmy się na parkingu gdzieś w okolicach Montpellier, czyli na ostatniej prostej do Barcelony. Spokojne o swój przyjazd na metę zabrałyśmy się za obiad podarowany nam przez pana Tomka, kiedy z daleka dostrzegłam dwie zielone koszulki.
Wymachuję radośnie rękami, żeby mnie zauważyły. One podbiegają, patrzą na nas i zadają najbardziej retoryczne pytanie, jakie mogły zadać: "Wy też do Barcelony?". Aż musiałam sprawdzić czy po drodze nie zgubiłam w jakiś magiczny sposób swojej koszulki, ale nie, dalej jest na swoim miejscu. "No jasne, że do Barcelony." Na co one odpowiadają: "No to chodźcie, bo jedziemy pustym autokarem z dwoma Hiszpanami aż do Barcelony". Chwila niedowierzania... Ale serio autokar? Ale serio do Barcelony?
No tak chodźcie. Okej, dwa razy nam nie trzeba było powtarzać.
Hiszpanie wyraźnie byli lekko zdziwieni kolejnymi zielonokoszulkowcami, którzy chcieli się z nimi zabrać, jednak miło nas witają i ruszamy w drogę.
Blisko, coraz bliżej!
Dziewczyny - Ania i Paulina, zdawały się zadowolone z naszego towarzystwa, bo wreszcie mogły się porozumiewać z naszymi kierowcami, bo po angielsku szło im dość opornie. Nie powiem, praca jako tłumacz bardzo przypadła mi w czasie tej drogi do gustu.
Tym bardziej kiedy okazało się, że panowie mieszkają w Murcji. Tak, właśnie w tym samym mieście, w którym rok temu spędziłam miesiąc jako au pair. Oni sami nie mogli uwierzyć w ten zbieg okoliczności, wypytując o ulicę przy której mieszkałam, a w odpowiedzi podając mi opis całej okolicy. A to wszystko przy akompaniamencie hiszpańskiej muzyki, która jeszcze przecież niedawno umilała mi wyjścia ze znajomymi w Madrycie. Panom chyba odpowiadało nasze towarzystwo, bo ciągle nas komplementowali, a nawet podarowali nam i dziewczynom wino. To naprawdę była bardzo przyjemna podróż i nie tylko dzięki temu prezentowi, ale rozmowom. Panowie chętnie dzielili się swoją wiedzą na temat hiszpańskiej kuchni, której bardzo ciekawe były Ania i Paulina. Co więcej, nawet urządzili nam degustację z udziałem, charakterystycznych dla ich kraju, wędlin. A później jeszcze na kawę zaprosili.
Na ostatniej prostej.
Po krótkim ustaleniu trasy okazało się, że panowie do samej Barcelony wjeżdżać nie będą, ale wysadzą nas w takim miejscu, że powinnyśmy złapać tam coś już bezpośrednio do Castelldefels, gdzie mieścił się nasz kemping, czyli meta naszego wyścigu. Jednak z racji tego, że po pierwsze chyba polubili nasze towarzystwo, a po drugie dojeżdżając na miejsce była już godzina 22 i miałybyśmy problem, żeby jeszcze tego samego dnia dojechać do celu, nasi uroczy Hiszpanie postanowili, że zawiozą nas do samego Castelldefels. Szybkie spojrzenie na adres kempingu i okazuje się, że znajduje się on przy autostradzie, więc nieśmiało postanawiam zapytać czy nie będziemy czasem przejeżdżać tą i tą drogą, na co Pepe odpowiada "Możemy jechać". Kiedy wreszcie wjechałyśmy do naszej miejscowości nerwowo rozglądamy się na boki w poszukiwaniu mety. Jest! Zauważam ją jako pierwsza i z tych emocji już nie mogę usiedzieć na miejscu. Tak jest, złapałyśmy stopa z Montpellier praktycznie pod sam kemping. Nie mogłyśmy sobie odmówić zdjęcia z panami, którzy sprawili, że w takim stylu pokonałyśmy ostatni etap naszej podróży.
Kierowcy naszego wesołego autokaru.
Powiem Wam jedno, uczucia, które poczułam wchodząc na teren ośrodka, nie da się opisać. Z tego wszystkiego aż się popłakałam, bo wzruszenie było tak ogromne. Nie chodzi nawet o samo miejsce, bo jak pewnie osoby od jakiegoś czasu tu zaglądające wiedzą, Hiszpanię, a w szczególności Barcelonę, uwielbiam całym swoim sercem, ale o fakt, że się udało! Ja, osoba, którą ludzie nigdy nie posądziliby o taką odwagę, przejechałam 2 tysiące kilometrów autostopem. Zrobiłam to! Poznałam wspaniałych ludzi, nikt mnie nie porwał, nie zgwałcił, a nawet nie okradł. Udowodniłam swojej rodzinie, że dałam radę. Czułam dumę i satysfakcję, ogromną satysfakcję.
I jeszcze ci ludzi na mecie, którzy widząc nas z plecakami, bili nam brawo, podchodzili, gratulowali, że dałyśmy radę i zapewniali, że cieszą się, że do nich dołączyłyśmy. Ogromnie pozytywni.
Przy rejestracji naszego teamu organizatorzy rozmawiali o naszej małej imprezie na pace. Niesamowite jak to wieści szybko się rozchodzą. Gdy mimochodem wspominam, że również w tym uczestniczyłam zaraz się na nas rzucają z pytaniami czy mamy jakieś zdjęcia, filmy, cokolwiek i że dawno tak świetnej historii nie słyszeli. Co więcej wychodzi na to, że przybyłyśmy w idealnym momencie, bo za jakieś pół godziny miała się odbyć impreza. Szybkie ogarnięcie się do stanu takiego, żeby chociaż ludzi nie straszyć, mimo że ciemno już, po drodze spotykając mnóstwo znajomych twarzy. Kiedy doszłyśmy już na miejsce imprezy okazało się, że najciekawsze dzieje się na zewnątrz zamiast wewnątrz. Po kilku wymianach doświadczeń z podróży zauważam Natalię, naszą towarzyszkę z paki. Właśnie, pamiętacie jak drugiego dnia zostawiłam telefon w samochodzie Niemca, a później nie udało mi się do niego dodzwonić? Otóż Natalia wita mnie słowami "Nie zgubiłaś czasem czegoś?". Więc tłumaczę jak do tego doszło i że to dlatego nie można się było ze mną skontaktować. Na co ona "Wiem, bo mam numer do tego Niemca". Czyż to nie cudowne zakończenie naszej podróży do Barcelony? Jedynym złym elementem tych czterech dni była właśnie zguba mojego telefonu, a teraz jeszcze się okazuje, że są duże szanse na jego odzyskanie! Nie mogłam się powstrzymać od wyściskania N. z radości. Na lepsze spanie jeszcze nocna przechadzka na plażę i można z uśmiechem na twarzy położyć się spać w rozpadającym się namiocie.

Mapka z tego dnia:

Wyświetl większą mapę

Podsumowanie:
Tego dnia pokonałyśmy około 671km. A to wszystko w 3 częściach.
Najdłuższy stop wynosił 364km, z Montpellier do Castelldefels.
Najkrótszy stop wynosił 102km, ze Lyonu do Valence.
Wśród dwóch kierowców było 4 mężczyzn, 2 Polaków i 2 Hiszpanów.

Następna notka ze słonecznej Barcelony!

1 komentarz: