czwartek, 12 września 2013

read all about it

Carlos Ruiz Zafón w mojej ulubionej książce napisał o Barcelonie "To miasto ma czarodziejską moc (...). Zanim się człowiek obejrzy, wejdzie mu pod skórę i skradnie duszę."
Tak właśnie stało się ze mną. Do Barcelony po raz pierwszy przyjechałam pod koniec września 2011 roku w ramach czegoś wzniośle nazwanego obozem cywilizacyjno-językowym, co dla wielu z moich kolegów bardziej oznaczało 'ej, tu jest wino za 50 centów!'.
Owszem, to nie jest powód to narzekania, ale mnie jednak bardziej zachwyciło samo miasto. Stało się moim ulubionym, ukochanym, o którym marzyłam, i z którym wiązałam dalekie plany.
Kiedy więc okazało się, że bilet powrotny do Polski jest tańszy ze stolicy Katalonii niż Madrytu, podjęłam decyzję. Bookuję bilet i przyjeżdżam dzień wcześniej, żeby chociaż trochę ponapawać się atmosferą tego miejsca. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że zaledwie 2 tygodnie później odwiedzę te miasto po raz trzeci.
Ale skupmy się na mojej drugiej wizycie tam.
W Madrycie wsiadłam do nocnego pociągu, który zatrzymał się na Barcelona Sants o 7 rano.
Jadąc tam i szukając wcześniej noclegu, pomyślałam, że fajnie byłoby spróbować couchsurfingu, który mam na swojej The Bucket List. W ten sposób gościnę zaproponował mi David. Bardzo dobrze nam się rozmawiało, więc postanowiłam spróbować pomimo kilku obaw. Umówiliśmy się, że przyjadę na stację metra, która znajdowała się zaraz obok jego mieszkania. Siedziałam na tej ławce przez godzinę, aż w końcu zdałam sobie boleśnie sprawę z tego, że mój host się nie zjawi. Nie powiem, podłamałam się perspektywą tego, że nie mam gdzie spać. Zaczęłam szukać jakiegoś hostelu w pobliżu, co było jednak trudne, bo trochę oddaliłam się od centrum miasta. Ostatecznie jakaś urocza starsza pani pomogła mi i zaprowadziła pod same drzwi hostelu. Na miejscu okazało się jednak, że 36 euro za noc to jednak troszkę nie na moją kieszeń.
Zrezygnowana powlekłam się z powrotem na stację Sants, żeby chociaż swoją ciężką walizkę zostawić w przechowalni. Jaki miałam wtedy plan? Iść gdzieś na drinka, piwo i jakoś doczekać do rana.
Kiedy wreszcie uwolniłam się od swego ciężaru, stwierdziłam, że nie ma co się nad sobą użalać i tracić dnia w tak pięknej scenerii.
Wsiadłam w metro i już po jakichś 15 minutach byłam na Plaça Catalunya. Zanurzyłam się w tłum turystów bezmyślnie przemierzających Las Ramblas. Tak, to chyba moje najmniej ulubione miejsce. Wabik na turystów, nic więcej. Chociaż budynki wokół jak zwykle nie zawodzą.
Las Ramblas
No, a kiedy już się jest na tych barcelońskich Krupówkach, to nie sposób ominąć pięknego placu - Plaça Reial.
Plaça Reial
A przecież stamtąd to już rzut beretem do portu i na Barcelonetę.
Port Vell


Chcą z plaży dostać się do Parc de la Ciutadella, zapytałam o drogę uroczą parę staruszków. Naprawdę uroczych, bo postanowili, że podwiozą mnie tam.
Parc de la Ciutadella
I na koniec dnia moje ukochane miejsce - Parc Güell.
Dotrzeć tam nie jest najłatwiej. Wchodziliśmy pod naprawdę stromą górę, a ustawione od czasu do czasu ruchome schody i tak nie sprawiały, że był to przyjemny spacerek.
Jednak taka wędrówka chyba zbliża ludzi, bo właśnie niej poznałam Alessandrę. Od tego czasu wspólnie zachwycałyśmy się widokami, które nas otaczały.
Jakoś tak od słowa do słowa i wyznałam mojej nowej znajomej o problemach z noclegiem. Na to ona, że jak jeszcze wychodziła ze swojego hostelu, to było trochę miejsc wolnych i możemy jechać spróbować. Ja nie miałam już nic do stracenia. 
A zyskałam dużo, bo okazało się, że miejsce dla mnie się znajdzie. Hostel okazał się cudowny. Pracują tam uśmiechnięci, pomocni i wyluzowani młodzi ludzie. Jest schludnie, czysto, mają śliczny taras. Lokalizacja w samym centrum, a za noc w sezonie zapłaciłam jedynie 20 euro ze śniadaniem.
Po przywiezieniu walizki i szybkim prysznicu wyszłam z Alessandrą na Festa Major de Gràcia. Cudowny sposób na spędzenie wieczoru. Chodzi się od stoiska do stoiska racząc drinkami, słuchając muzyki na koncertach lokalnych artystów i podziwiając interesujące dekoracje.

Trzeba przyznać, że jak na jeden dzień to Barcelona przyniosła mi dużo emocji - niepokoju, złości, ale przede wszystkim radości, że znowu jestem w swoim ukochanym miejscu na ziemi. 

Piosenka na lepsze zasypianie:

3 komentarze:

  1. Pięknie tam !
    I co ?Wino za 50 centów? Tam jest tak tanio czy wino jest pochodzenia nieznanego? ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. O Matko , albo ja jestem do tyłu albo nie zrozumiałam !! Jesteś teraz w hostelu a nie u hostów, bo Cię nie odebrali ?? Daj mi znać proszę na blogu albo mailem (znajdziesz na blogu) czy wszystko jest ok . Pozdrowienia z Anglii. ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow! Piękne zdjęcia! Będę AuPair w Hiszpanii za niedługo, konkretnie w Meridzie. Dodaje Twojego bloga do mojej listy czytanych/obserwowanych.

    OdpowiedzUsuń