piątek, 20 września 2013

summer race, day 1.

Sama z siebie jestem w tym momencie mega dumna, że zdecydowałam się na Summer Race. Pomimo wątpliwości, strachu, przestróg ze strony rodziny. To była piękna przygoda, która, chociaż może zabrzmi to górnolotnie, przywróciła mi wiarę w ludzi. A to wszystko przy minimalnym budżecie.

Startowaliśmy z Wrocławia. Prawie 350 osób, które postawiły sobie za punkt honoru dotarcie do Barcelony. Ludzi z plecakami można było zauważyć już na dworcu w Katowicach o 3 w nocy. Od 6 rano Wrocław zapełnił się zaspanymi ludźmi, którzy podążali jeden za drugim, bo przecież jak się zgubić to wspólnie. Ale zgubić nam się nie udało, a przynajmniej nie tam.
Wake Park, Wrocław. Miejsce startu wyścigu.
 Pierwsze znajomości, wymiana planów, oczekiwań. Tylko jak się najlepiej wydostać z tego Wrocławia?

Planu jak wydostać się z Wrocławia brak, ale byle do Drezna!
Nasz wybór, za radą starszego, wystraszonego taką chmarą ludziom pana, padł na podróż tramwajem na Leśnicę. Tam zlitował się nad nami pewien pan, który załatwił nam podwózkę do miejscowości Prochowice. Taka wioseczka, nie spodziewałam się, że złapiemy tam kolejnego stopa w mniej niż 5 minut.

Prochowice, nasze najkrótsze oczekiwanie na podwózkę tego dnia.
Naszym drugim kierowcą była kobieta, jak się później okazało jedyna, która w jakiś sposób przyczyniła się do naszego przyjazdu do stolicy Katalonii. Opowiadała nam o swoich przygodach związanych ze swoim podróżowaniem stopem po Turcji, a na koniec poczęstowała jabłkami.
Wysadziła nas kawałeczek od stacji benzynowej przy autostradzie. Kiedy tam doszłyśmy, okazało się, że jest to bardzo popularne miejsce wśród z wyścigu. Cała stacja mieniła się zielenią, która zdobiła nasze koszulki. Tam czekał nas dłuższy postój.

Zjazd zielonokoszulkowców w Legnicy.
Jednak po jakichś dwóch godzinach zatrzymał się uprzejmy Niemiec, który zawiózł nas do Drezna, a właściwie na stację benzynową przy autostradzie, bo postanowiłyśmy nie wjeżdżać do miast, gdzie ciężko idzie łapanie stopa.
Jednak i tam nie uwolniłyśmy się od plagi zielonych koszulek. Nie wiem, czy ludzi bali się zatrzymywać, kiedy zobaczyli taką wielką grupę, ale tam też przesiedziałyśmy dłuższą chwilę. Ale dzięki temu poznałam Natalię i Kasię. Czas spędzony na łapaniu stopa jakoś tak zaczął szybciej upływać, kiedy zaczęłyśmy się zapoznawać. W pewnym momencie podjeżdża auta, a właściwie taka mała ciężarówka. Więc ja i Natalia przywdziewamy swoje najpiękniejsze uśmiechy i zgrabnie zaczynamy machać naszymi kartonami z nazwami miejscowości. Miny jednak szybko nam zrzędły, kiedy zauważyłyśmy, że pan kierowca ma już dwóch zielonokoszulkowych pasażerów. Ten jednak zatrzymuje się przy nas i opuszcza szybę, mówiąc: 'Dziewczyny, jak chcecie, to zbierajcie wszystkich ze stacji i wsiadajcie na pakę. Tylko powoli, pojedynczo, żeby nie było przypału'. My uszczęśliwione lecimy po rzeczy, ale na twarzy profesjonalny poker face, żeby tajemnicy dotrzymać. I tak jak pan kierowca nakazał, zebrałyśmy wszystkich. Razem z nami całe 10 osób.
Podchodzimy, wchodzimy na pakę, okazuje się, że jest tam już szóstka pasażerów na gapę. Szybkie obliczenia... Tak jest, władowaliśmy się tam w 16 osób.

Podróż pierwszą klasą!
Pytam siedzących tam już wcześniej ludzi, ile czasu już jadą na tej pace. Pada prawdziwie polska odpowiedź - 'Yy, no wiesz co, jakieś 2 flaszki będzie.'
Pan kierowca jeszcze informuje nas, że trzeba zachować spokój i ciszę w miarę możliwości oraz że można zrobić listę, bo w drodze na miejsce on i dwóch zielonokoszulkowych, mających przywilej siedzenia z przodu, pójdą na zakupy.
No, nie powiem, żeby była to podróż pierwszą klasą, ale nie zamieniłabym jej na taką, bo była  najciekawsza na całej trasie i już robi za niezłą anegdotkę na spotkaniach ze znajomymi.

Ekipa z niebieskiego jeepa? Nie, z wypełnionej ludźmi paki.
Kiedy wreszcie dotarliśmy do Gery i udało nam się rozprostować zdrętwiałe kończyny, była godzina 22, więc postanowiliśmy wspólnie rozbić małe obozowisko, poznać się trochę, a stopowanie rozpocząć dopiero rano. Na szczęście obok parkingu, na którym nasz kierowca musiał zostać do poniedziałku, było wystarczająco dużo miejsca dla 18 zielonokoszulkowców. Co tu dużo mówić, zasiedzieliśmy się, do tego stopnia, że wspólnie z kierowcą, Kamilem, 'imprezowaliśmy' do 4 nad ranem, który i tak był zawiedziony, że o tej godzinie chcemy iść spać. Pierwszy nocleg trwał dla mnie całe 2 godziny, ale na pace, więc w nie najgorszych warunkach.
A tutaj jeszcze mapka drogi, którą przebyłyśmy pierwszego dnia. Nie powiem, niezbyt imponująca.


Podsumowanie:
Tego dnia pokonałyśmy około 406km. A to wszystko w 4 częściach.
Najdłuższy stop wynosił 198km, z Legnicy do Drezna.
Najkrótszy stop wynosił 17,9km, z Prochowic do Legnicy.
Wśród czterech kierowców było 3 mężczyzn i 1 kobieta. 3 Polaków i 1 Niemiec.

7 komentarzy:

  1. Niesamowite. Ja chce wziązc udział w przyszłym roku. Organizatorzy mówili coś na ten temat? Dokąt? w jakim terminie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety jeszcze nic nie jest znane. Ale nie trzeba czekać aż rok, bo na majówkę organizowany jest Auto Stop Race, który ma identyczną formułę co Summer Race :)

      Usuń
  2. Ahhh na mapce moje rodzinne Żary haha :)

    OdpowiedzUsuń
  3. yeyeyeyye! Nadal jestem z nas dumna! Patrzac na podsumowanie, az ciezko uwierzyc. Mozna? Mozna!<3

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale Ci zazdroszczę! Sama wzięłabym udział w czymś takim :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Tylko studenci mogą brać udział?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na Auto Stop Race wymogiem było, żeby chociaż jedna osoba była studentem, na Summer Race nie było takiej konieczności (:

      Usuń